Na drugi dzień w Tajlandii zaplanowaliśmy pobudke o 4:30 rano, by o 5:30 wsiąśc w busa do miejscowości Ayutthaya, oddalonej o 1,5h drogi od Bangkoku. Znajdują sie tam liczne świątynie i pałace, niektóre z nich siegają XIV wieku, zniszczone jednak w czasach najazdów Birmańczyków. Rozmieszczone są w całym mieście i dookoła niego tworząc ogromny kompleks. Otwarte są od 7:30, wiec chcielismy byc na miejscu jeszcze przed otwarciem, zanim trzeba bedzie przeciskac sie przez tony turystów. Przy okazji – koszt busa z Bagkoku do Ayutthayi to 60 bahtów czyli 6 zł.
Na miejsce dojechalisśmy w niewiele ponad godzine. Od razu ruszyliśmy w poszukiwaniu wypożyczalni rowerów, gdyż patrząc na to, jak wszystkie świątynie są porozrzucane i jakie dzielą je odległości, rzeczą niemożliwą byłoby zobaczenie nawet połowy z nich bez jakiegokolwiek transportu. Uznaliśmy, że rowery zapewnią nam niezależnośc i mobilnosc, toteż wybór padł własnie na nie. Za wypożyczenie roweru na cały dzień zapłaciliśmy 35 bahtów czyli 3,5 zł. Ceny w Tajlandii bardzo nam sie podobają, byłoby super, gdyby tak kształtowały sie wszedzie 🙂
Tutaj kilka fotek z samego miasta
Do pierwszej ze świątyń dojechaliśmy jeszcze przed otwarciem. Oczywiście wszedzie zakaz wstepu bez biletu i brama wejściowa zamknieta, szkoda jednak, że obsługa zapomniała o ogrodzeniu, którego nie ma. Dzieki temu weszlismy do świątyni za free, ale, co najważniejsze, byliśmy tam całkiem sami. Wschodzący dzień, niesamowite ruiny świątyń buddyjskich sprzed setek lat, cisza, zero turystów i tylko my – genialne!
Jadąc na rowerze co kawałek mija sie kolejne świątynie i posągi Buddy. Tutaj np. jeden z nich – znowu w pozycji leżącej i dosyc sporych rozmiarów.
Turystów pojawiało sie coraz wiecej, najgorsze jednak były szkolne armie skośnych, atakujących z każdej strony każde miejsce. Oczywiście my jako białasy z Europy byliśmy dla nich niebywałą atrakcją, wiec żaden nasz ruch nie umykał ich uwadze. Cóż, cieżko byc gwiazdą 🙂
Wracając jednak do świątyń…
Gdyby ktoś miał ochote, mozna tez przejechac sie na grzbiecie slonia. Stworzone są w tym celu nawet specjalne ścieżki dla słoni. Trzeba jednak przyznac, że słonie te nie należą do tych z podniesioną trąbą, szczesliwych ze swojego losu. Okropnym widokiem jest oglądac jak ciągną nieszczesliwe swoją trąbą po asfalcie niosąc na grzbiecie podnieconych Amerykańców. Przykry widok.
Tutaj jeszcze zdjecie posągu głowy Buddy, który obrosły korzenie drzew. Ważne, by robiąc zdjecia i modląc sie do Buddy, głowe trzymac ponizej głowy samego Buddy, gdyż to on musi nad nami górowac, należy mu sie szacunek.
Zaplanowaliśmy sobie na zwiedzanie Ayutthayi od 5-7 godzin, trzeba jednak szczerze przyznac, że po 4 godzinach mieliśmy szczerze dośc kolejnych posągów Buddy i świątyń. Żeby bylo jasne – są piekne i nie ma wątpliwości co do tego, że robią niesamowite wrażenie, zapierają dech w piersiach i absolutnie warto je zobaczyc. Jednak im wiecej sie ich oglada, szczegolnie kolejnych posągów Buddy, które przewyższają swoich poprzedników ogromem i ilością zdobień, złota itd, tym bardziej przykro jest patrzec na tych biednych ludzi chodzących po ulicach, a którzy są świecie przekonani, że Buddzie sie wszystko należy. Nie zamierzamy dyskutowac tutaj o wierze i przekonaniach, bo nie mamy do tego prawa, a i nie powinno sie tutaj o tym dyskutowac, jednak sama dysproporcja miedzy zwykłymi szarymi ludźmi a świątyniami i przepychem w nich panującym bije w oczy na wstepie.
A tu pies dorwany przez Karoline, dziewczynka obrazila sie na nia za głaskanie psa, a Karoliny nie mozna bylo od niego oderwac 🙂
Po 5h zwiedzania świątyń i zrobieniu dobrych ok. 24 km postanowiliśmy wracac do Bangkoku, tym razem w ramach zdobywania nowych doświadczeń, wybraliśmy pociąg. Przejazd 2h, koszt 15 bahtów, czyli 1,5 zł 🙂 Na wprost nas siedziała starsza Tajka w hełmie rodem chyba z wojny w Wietnamie, ot takie oryginalne nakrycie głowy 🙂
Po powrocie do Bangkoku – szybki prysznic, basenik, gdyż jak sie okazało nasz hostel na dachu miał basen z widokiem na Bangkok – miłe zaskoczenie, a potem kolacyjna – obowiązkowo uliczne jedzonko. Już dzień wcześniej wyczailiśmy, że na naszej ulicy jest mnóstwo świetnego jedzenia. Np. noodle z warzywami, kurczakiem, jajkiem za 30 bahtów – 3 zł, spring rollsy (takie azjatyckie krokiety hah!) za 25 bahtów – 2,5 zł. Do tego można dołożyc sobie całą mase palących gardło przypraw i sosów, aczkolwiek tu wybór na własną odpowiedzialnośc, przed polaniem całego talerza lepiej spróbowac, bo potrafią wyciskac lzy 🙂
Byc w Bangkoku i nie pójśc na słynną Si Lom, czyli azjatycką dzielnice czerwonych latarni to grzech, wiec zapakowaliśmy sie w 6 osób (mam wrażenie, że tu nawet 10 osób w aucie to nie jest dla nikogo problem) w taksówke i pojechalismy zobaczyc dzielnice rozpusty. Legendy głoszą, że jest dużo poteżniejsza i bardziej wyuzdana niż jej odpowiednik w Amsterdamie, jednak odwiedziliśmy i jedno i drugie miejsce i teraz możemy szczerze przyznac, że jednak Amsterdam wygrywa. Co prawda nie oferują takich atrakcji jak Ping Pong Night, czyli “widowisko” z kobietami wkładającymi sobie piłeczki do ping ponga nie powiemy gdzie i rzucającymi tymi piłeczkami nie powiemy czym. Mimo wielu ofert nie skorzystaliśmy z tej atrakcji. Zdjec za bardzo nie było jak pstrykac, cóż, każda dzielnica rozpusty ma swoje niepisane prawa- zdjec sie nie robi. Tutaj tylko jedno z oddali:
Ostatecznie wylądowaliśmy znów na naszej ulicy spacerując z piwkiem, ale jako że wstaliśmy o 4:30 to padliśmy dosyc szybko.
Dzień trzeci w Bangkoku
Nastepny dzień powitał nas wielką ulewą, która zmusiła nas do lekkiej zmiany planów. Najpierw poszliśmy do Muzeum Narodowego, słynącego z jednego z najwiekszych zbiorów w tej czesci Azji. Rzeczywiście, zbiory robią duże wrażenie.
Niestety jednak połowa z nich była nieudostpniona zwiedzajacym ze wzgledu na renowacje budynków muzeum, przez co udalo nam sie wszystko ogladnac duzo szybciej niz zalożyliśmy.
Na zakończenie zwiedzania ekspozycji – herbata po tajsku – parzona mocna herbata tajska z mlekiem i dużą ilością cukru – przepyszna, a na dodatek ma rudy kolor 🙂
I jeszcze wozy królewskie, kipiące od ozdób, złoceń itd.
Na szczescie w miedzy czasie deszcz ustał i mogliśmy podążac dalej. Naszym kolejnym celem był Park Dusit, w którym prócz piknych ogrodów znajduje sie pałac królewski udostepniony zwiedzającym. Tutaj mała uwaga, dla wszystkich, którzy beda sie tam wybierac – mezczyzni koniecznie w długim spodniach, kobiety w długich SPÓDNICACH. Ważne, bo Karolina ubrała sie w długie spodnie, wiedząc, że musi zakryc nogi, skończyło sie to kłótnią na bramce, bo skośna ochrona nie chciała jej wpuścic w spodniach. Argumenty pt. “skąd wiesz, że nie jestem mezczyzną” nie podziałały 🙂 Oczywiście wszystko to po prostu biznes, bo kasują dzieki temu na każdym turyście 50 bahtów, czyli 5 zł za sarong, co jednorazowo oczywiscie nie jest dużą kwotą, jednak przeliczając przez tłumy turystów odwiedzających każdego dnia to miejsce – biznes sie kreci. Niestety do środka nie można wnosic niczego, łącznie z aparatami, toteż zdjecia są tylko w zewnątrz.
Ostatnim punktem była Golden Mountain, czyli wzgórze ze świątynią buddyjską na szczycie, a przy okazji panorama Bangkoku
Tak zakończyliśmy zwiedzanie Bangkoku. Pojechaliśmy do hostelu po nasze rzeczy, które zostawiliśmy w bagażowni i nadszedł czas, by zbierac sie na lotnisko, z którego mieliśmy samolot do Siem Reap, czyli do Kambodży i miejscowości, gdzie znajdują sie słynne świątynie Angkor Wat. Już wcześniej ugadaliśmy sie z taksówkarzem, który miał nieco wieksze auto z 2 dodatkowymi siedzeniami, gdyż tym razem mieliśmy także bagaże, wiec normalne auto nie wchodzilo w gre. OBiecywał, żenie pojedziemy dłużej niz 1 godz, ostatecznie prawie spóźniliśmy sie na samolot, ale troszke adrenaliny nie zaszkodzi 🙂 Korki nas dośc dobrze wstrzymaly.
Kolejny wpis już niebawem o Angkor Wat, a tymczasem pozdrawiamy z rajskiej wyspy Koh Rong z Kambodży! 🙂
3 komentarze
Witajcie rude i czarne-)
Ja tak bez obowiązku wpadłam.
Powiem Wam,że kilka lat temu byłam na miesięcznej wyprawie po Tajlandii i wtedy odwiedziłam i BKK i Ayutthaya.
W tym roku też byłam miesiąc w Tajlandii,wypożyczyliśmy samochód i szerokim łukiem omijaliśmy turystyczne miejsca.Sto razy ładniejsze od Ayutthaya jest Sukhotai, ale sto razy od niego ładniejsze są parki historyczne w okolicach Sukhotay, gdzie nie ma żywej duszy.Przecudowne jest Phimai, takie mniejsze Angkor Wat.Jechaliśmy od Laosu na południe takimi drogami,których nawet na mapie nie było.To dopiero była przygoda.
Fajnie zobaczyc i poczytac relację ze znanych miejsc, którą piszą inni,czyli Wy!
Serdecznie pozdrawiam-)
Witajcie Hooltaye! 🙂 Miło Was tu zobaczyć 🙂
Ten wpis jest z naszej pierwszej azjatyckiej wyprawy, minęło już kilka lat i kilka następnych azjatyckich wypraw, dziś już też szukamy miejsc nieodkrytych, mało popularnych, bo takie są najpiękniejsze i najprawdziwsze 🙂 Wtedy zaś dopiero uczyliśmy się, jak poruszać się dookoła Azji, jak odkrywać i docierać. Choć z Ayutthayą mieliśmy tyle szczęścia, że wyjechaliśmy o 5 rano, by zobaczyć ruiny zanim dotrą tłumy turystów i widoki były wspaniałe. Miejsca, o których mówisz, brzmią bardzo kusząco i zapisujemy, bo w przyszłym roku planujemy kilkumiesięczną wyprawę dookoła Azji i wolontariat, więc zupełnie nowe doświadczenie, już nie możemy się doczekać! I o Laosie marzymy! A że marzenia są po to, by je spełniać…:) Pozdrawiamy ciepło! 🙂
Super zdjęcia, zazdroszczę wycieczki do Ayutthayi!