Kazbegi (Stepancminda) !

przez Rudeiczarne Travel Blog

Jak już pisaliśmy wcześniej, wyprawa do Kazbegi nie była taka prosta. Pierwszego dnia, gdy próbowaliśmy się tam dostać, plan pokrzyżowała nam lawina, która akurat zeszła na drogę do Kazbegi. Cóż, taką wybraliśmy sobie porę roku, że trudno się dziwić, że w kaukaskich górach wciąż zima trwa w najlepsze.

By dostać się do Kazbegi, należy złapać marszrutkę z dworca Didube. Pierwsza wyjeżdża ok. 9 rano pod warunkiem, że uzbiera się wystarczająca ilość osób. Warto złapać tą pierwszą, szczególnie jeśli przyjeżdża się do Gruzji, gdy w Kaukazie wciąż leży śnieg, gdyż mimo, że dystans nie jest zbyt wielki (ok.160km) to droga nie jest pierwszej jakości, a śnieg potrafi pokrzyżować plany, o czym sami się przekonaliśmy. Już dzień wcześniej próbowaliśmy się dostać do Kazbegi, jednak nic tam nie jechało ze względu na fakt, że lawina zasypała całą drogę prowadzącą do naszego celu i wszyscy pukali nam po głowach słysząc, gdzie chcemy się dostać.  Wtedy też, jak już pisaliśmy wcześniej, zmodyfikowaliśmy plany i pojechaliśmy do Mcchety, przekładając Kazbegi na następny dzień, jeśli pogoda pozwoli.

Na dworcu byliśmy już o 8 rano, by zorientować się, czy tego dnia w ogóle uda nam się wyruszyć, czy też śnieg wciąż utrzymuje się i nic nie jedzie. Ku naszej radości, tym razem marszrutki miały odjeżdżać normalnie. Kupiliśmy bilet na tą, w której siedziało już najwięcej ludzi wiedząc, że ta będzie odjeżdżać jako pierwsza, koszt  os osoby – 10 lari, czyli ok. 17zł w jedną stronę. Co do zasady bus powinien jechać ok. 2/2,5h, w zimie wiadomo, może być różnie 🙂 Stąd dobra rada – jedźcie pierwszą poranną marszrutką 🙂

Godzina oczekiwania i w końcu zebrał się cały bus, można odjeżdżać. Z Tbilisi jedziemy tzw. Gruzińską Drogą Wojenną.  Po około godzinie drogi, asfaltowa jezdnia zmienia się w żwirową, zaczyna mocno sypać śnieg. Już wiemy, że będziemy jechać nieco dłużej i nie jest pewne, czy wrócimy tego samego dnia do Tbilisi. Trudno, najwyżej zostaniemy w górach na noc, co nam szkodzi. Kolejna godzina i naszym oczom ukazała się kolejka samochodów i busów, wszystko stoi. Śnieg nie daje za wygraną, sypie coraz mocniej, temperatura spadła poniżej 0. Dobrze, że mamy na sobie wszystkie ciepłe ubrania, które udało nam się ze sobą zabrać do Gruzji, jest naprawdę zimno. Stoimy w miejscu. W całej marszrutce jesteśmy jedynymi obcokrajowcami. Kolejni Gruzini wychodzą z busa, a to idą na spacer, a to coś zjeść, a to na papierosa. Mija godzina za godziną, nadchodzi zamieć śnieżna, wciąż stoimy w miejscu. W końcu po 3h oczekiwania ruszamy. Śnieg już tylko delikatnie prószy, droga jest mocno oblodzona, na tym śnieg, niby mamy zimowe opony, ale tak łyse, że lata świetności mają już dawno za sobą.

Mimo wszystko, po 5h od wyjazdu z Tbilisi, docieramy na miejsce. Patrząc na otaczające nas tony śniegu i zegarek już wiemy, że nie uda nam się wyjść pod klasztor Cminda Sameba pieszo. Podchodzą do nas dwie Gruzinki, które też nie dawno dotarły na miejsce, szukają dwójki chętnych na wynajęcie jeepa, który podwiezie nas nieco wyżej, bliżej klasztoru. Cena za całe auto – 100lari, czyli ok. 165zł. Kierowca nie chce zejść z ceny, dookoła pustka, wie, że tego dnia nic lepszego nie znajdziemy. Ok, bierzemy, jedźmy w drogę. Co prawda samochód wygląda, jakby miał się rozsypać na pierwszej prostej, aaaale jesteśmy na Kaukazie i nie przyjechaliśmy tu szukać luksusów! W drogę!

Jesteśmy na wysokości 1730 m n.p.m., Klasztor Cminda Sameba jest na 2170 m n.p.m. Naszym oczom miał się ukazać jeden z najwyższych szczytów Kaukazu – Kazbek (5033 m n.p.m.), będący tak naprawdę drzemiącym od wielu lat wulkanem.

Jedziemy najpierw błotem, w końcu wjeżdżamy w las i w wielkie zaspy śniegu.

img_1851

Nie wygląda jakbyśmy mieli dojechać cali i zdrowi na miejsce, nasz kierowca okazał się człowiekiem szalonym, momentami czekami aż nasze auto przewróci się w przepaść. Ostatecznie jednak zatrzymujemy się w zaspie, koniec drogi, dalej mamy iść pieszo. Kierowca będzie tu na nas czekał. No dobrze, więc idziemy. Zaspy najpierw po kolana, w końcu wychodzimy na polanę, gdzie wiatr urywa nam głowy, śniegu już znacznie mniej, przed nami w oddali klasztor Cminda Sameba – jesteśmy prawie na miejscu! Niebo jest całe w chmurach, więc ciężko dojrzeć szczyt Kazbek, idziemy więc przed siebie, pod wiatr. Przed nami chyba najbardziej rozpoznawalny widok, gdy myśli się o Gruzji.

dav

Cminda Sameba to pochodząca z XIV wieku cerkiew. W środku przepełniona pięknymi, starodawnymi płaskorzeźbami i malowidłami. Nie można robić zdjęć. Kobiety koniecznie muszą mieć zakryte głowy i powinny być w spódnicach. Przy wejściu znajduje się kosz z chustami dla tych, które się nie przygotowały na respektowanie cerkiewnych zasad. Dookoła ośnieżone szczyty, co jakiś czas pomiędzy chmurami ukazuje się naszym oczom potężny Kazbeg. Widoki zapierają dech w piersiach, choć w tym przypadku wydaje nam się, że brzmi to nadto banalnie. Po wizycie w środku cerkwi, przysiadamy na murku i wpatrujemy się w ośnieżone szczyty, wsłuchując się w świst kaukaskiego wiatru. Już nawet przeszywający ziąb nie jest ważny. Chwilo, trwaj!

dav

 

dav

 

dav

 

img_1816

 

img_1795

dav

 

img_1838

Ostatecznie jednak trzeba było wracać, kierowca wciąż na nas czekał. Ostatni rzut okiem na otaczające nas widoki i w drogę.

img_1848

img_1807

Wsiedliśmy w jeepa i zjechaliśmy do Kazbegi. Na parkingu czekała ostatnia marszrutka wracająca tego dnia do Tbilisi. Wiedząc, że następnego dnia chcemy jechać do Signagi – miasteczka winiarskiego, a nie mając pewności, co następnego dnia zaserwuje nam pogoda,  postanowiliśmy tego samego dnia wracać do Tbilisi, póki jest szansa na powrót, a droga jest przejezdna. Szybki obiad w lokalnej knajpce – bakłażan w paście orzechowo-czosnkowej – pycha, gorący czaj i wracamy do Tbilisi. Tym razem jechaliśmy już tylko 3,5h, na wieczór dojechaliśmy do Tbilisi i naszego hostelu. Wymęczeni drogą i przemarznięci, ruszyliśmy jeszcze na kolację do naszej ulubionej gruzińskiej lokalnej knajpki, nie mogło obyć się bez butelki lokalnego wina! Dalej zaś już tylko do spania, następnego dnia jedziemy do Signagi, na wino, bo jakżeby inaczej!

Sprawdź także

6 komentarzy

Beata-albumzpodrozy.pl 9 sierpnia, 2018 - 3:41 pm

Widziałam wiele zdjęć tego miejsca, lecz o tej porze roku chyba pierwszy raz! ?
No i Was też pierwszy raz zobaczyłam w takiej zimowej scenerii ?
Podziwiam za wytrwałość- wyobrażam sobie, że ta wycieczka musiała być dość męcząca. Lecz miejsce zacne ? mamy marzenie o tripie po Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie. Teraz trzeba będzie jakoś urzeczywistnić. Marcin był niedawno w Armenii, ale stracił wszystkie zdjęcia ? i nie pisaliśmy nic na blogu…

Odpowiedz
rudeiczarne 9 sierpnia, 2018 - 7:45 pm

Gruzja o tej porze roku była urocza 🙂 Kilkumetrowe zaspy w drodze do Kazbegi i lawina, która uniemożliwiła nam dojazd dzień wcześniej. Trip, o którym mówisz, tj. Armenia i Azerbejdżan marzy nam się od dawna! Tym razem chcielibyśmy jednak zobaczyć Gruzję i przyboczne kraje z perspektywy wiosny/lata kiedy wszystko jest zielone i kwitnie. A i gruzinska kuchnia i goscinnosc… Tesknimy za tym!
Jaka szkoda, jak to stracil!? ?… ale tym bardziej jest po co wracać! Oby Wam się udało jak najprędzej! 🙂

Odpowiedz
Beata-albumzpodrozy.pl 10 sierpnia, 2018 - 5:26 pm

Napisze krótko- szlag trafił kartę pamięci. 😉
Marcin trafił na moment z potężnymi ulewami. A zdjęcia miał fajne- nawet z niedźwiedziem spacerującym sobie po miasteczku. He he he… Ekstra rewiry! Pojedziemy napewno. Za rok pewnie Albania totalnie poza szlakiem, więc jedziemy na min. 3 tygodnie. Potem będzie pora na opisane powyżej. Już gromadzimy literaturę i czytamy fora. To taka osłoda w oczekiwaniu 😉

Odpowiedz
rudeiczarne 10 sierpnia, 2018 - 7:10 pm

Alezż szkoda! Przykro nam starsznie, ale tak jak mówiliśmy – jest po co wracać 🙂 Albania zawsze brzmi extra. Byliśmy nam 2 razy jeszcze kiedy nie byla tak otwarta dla turystów i chętnie wybralibyśmy się po raz kolejny! Pozdrawiamy! Owocnego planowania 🙂

Odpowiedz
Irena -Hooltayewpodrozy 14 listopada, 2019 - 10:10 am

O rany, ale przygoda!
Czytałam z wypiekami na twarzy.
Zimowych zdjęć z tego miejsca jeszcze nie widziałam.Mało Wam tam głów nie pourywało.
Podziwiam Was, ja nie cierpię zimna, wiatru, śniegu. Miałabym dosyć stania w zaspach i zamarzania w tej marszrutce.
No ale we dwoje zawsze raźniej.
Wino Wam się należało!
Pozdrawiam serdecznie-))))

Odpowiedz
rudeiczarne 15 listopada, 2019 - 9:29 am

Wino na rozgrzanie zawsze się należy! 🙂
Oj było nieziemsko zimno i niestety największa góra była schowana za chmurami. W internecie dominują zdjęcia, gdy okolice są zielone, skąpane w słońcu i kwiatach. My wybraliśmy się w marcu, a tutaj zima w pełni o tej porze! Miało to swoje minusy i musieliśmy walczyć z pogodą, ale widoków zimowych nie zapomnimy nigdy! Zmarzliśmy niesamowicie, ale dziś wspominamy tą przygodę z wypiekami na twarzach.
Dziękujemy bardzo Irenko i ściskamy Cię mocno! 🙂

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies (tzw. ciasteczka). Możesz zaakceptować pliki cookies albo wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Czy akceptujesz wykorzystywanie plików cookies? Akceptuj Dowiedz się więcej