Mandalaj, Amayabuya, Inwa!

przez Rudeiczarne Travel Blog

Do Mandalaj dotarliśmy po 5h drogi rozklekotanym, starym busem, w którym ledwo się mieściliśmy. Od razu uderzył nas widok betonowego miasta. Dotąd nie byliśmy przyzwyczajeni do takich krajobrazów w Birmie. Smród spalin od razu uderzył w nozdrza, ledwo wyszliśmy na zewnątrz.

Rzuciliśmy bagaże, szybki prysznic i postanowiliśmy najpierw ruszyć do Amaratury i Inwy, Mandalaj natomiast zostawić na dzień następny, wiedząc, że i tak spędzamy tu noc. Najlepszą opcją jest wypożyczenie skutera. W naszym hotelu życzyli sobie 12 000kyat, stwierdziliśmy więc, że nie ma takiej opcji, nawet w Bagan było taniej. Nie uszliśmy 2minut, na rogu naszej ulicy stali lokalni wypożyczający nowiutkie skutery za 8000kyat za cały dzień. Bierzemy! Najpierw musimy jeszcze zatankować, gość tłumaczy nam, gdzie znajdziemy stację, ostatecznie dotarliśmy na opisywane miejsce….:) ot standardowa przenośna stacja benzynowa

img_4711

Przy okazji – co ciekawe i od razu uderzyło nas w Birmie to fakt, że choć nie obowiązuje tam ruch lewostronny, to wszystkie samochody mają kierownice po prawej stronie. Spuścizna Brytyjczyków rzecz jasna, jednak w 1970 władze z dnia na dzień (dosłownie) nakazały zmienić ruch na prawostronny. Większość samochodów jeżdżących po Birmie jest jednak sprowadzanych z Tajlandii, gdzie obowiązuje ruch lewostronny. Z drugiej strony jeździ też sporo samochodów, które lata świetności mają już dawno za sobą. Na drogach brakuje też w większości miejsc znaków drogowych – tak naprawdę widzieliśmy wiele tylko w Yangon. To wszystko mówi wiele o bezpieczeństwie na drogach w tym państwie.

Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o świątynię Shwein Bin Monastery , pięknie wykonaną z drewna tekowego, kompletnie nieoblegana przez turystów, można więc swobodnie spacerować także pomiędzy budynkami, w których mieszkają mnisi.

img_4596

img_4601

img_4602

Teraz mogliśmy ruszać do Amaratury (bir. Amayabuya). Dlaczego tam? Otóż to tutaj właśnie znajduje się najdłuższy na świecie most tekowy U Bein, robiący największe wrażenie no oczywiście przy zachodzie słońca. Most pochodzi z 1845 roku, nie należy więc do najstarszych, ale rzeczywiście robi wrażenie. Idąc wydaje się, jakby nie miał końca, choć ma tylko 1,2km. Słońce grzało niesamowicie, ledwo dało się oddychać. Amarapura jest maleńkim miasteczkiem pod Mandalaj, dziś traktowanym de facto jak dzielnica Mandalaj. Na moście znajdziemy wiele stoisk z suszonymi krabami wyłowionymi niedawno z Irawady i….pieczonymi szczurami. Zdjęcia szczurów Wam darujemy. Po jednej stronie rzeki widać z resztą lokalnych, którzy gęsiego chodzą po rzece i wyławiają rękami kraby.

img_4624

img_4620

img_4610

Przerwa na odpoczynek nie zaszkodzi 🙂

16444121_10208764636968353_711014698_o

Dalej nawoływanie mnichów z głośników przywiodło nas do świątyni Kyaw Aung San Dar, która wyglądała na nieco zaniedbaną. Mnich drzemiący na krześle przy wejściu sam ukazał, czego możemy się spodziewać.

img_4605

Dalej stwierdziliśmy, że jeszcze przed zachodem słońca zdążymy zaglądnąć do Inwy, miasteczka nieopodal, które w XIV-XVI wieku było stolicą Królestwa Ava. Znajdziemy tu wielowiekowe stupy, klasztor buddyjski, czy też wieżę obserwacyjną. Bilet wstępu łączony z pozostałymi atrakcjami w Mandalaj- 10000kyat można kupić na wejściu do klasztoru. W Inwie też znajdziemy niemal 2km most na rzece Irawadi, który aż do lat 90tych XXwieku był jedynym mostem na Irawadi.

img_4626

img_4630

Dalej już musieliśmy pędem wracać do Amaratury, by zdążyć na zachód słońca. Tym razem obraliśmy inną trasę, podążając za licznymi dorożkami, by przeprawić się mini promem, wraz z naszym skuterem przez rzekę i tym samym ominąć okrążanie rzeki dookoła. Gdy dotarliśmy do Amaratury, miasteczko i most wyglądały już zupełnie inaczej, niż gdy widzieliśmy je w południe. Wtedy puste, mostem można było swobodnie spacerować, wszystkie łódki stały w równiutkim rzędzie na brzegu. Teraz tłumy przepychały się, by zdobyć łódkę. Cena – 5000kyat od osoby (ok. 12 dolarów!), gdy jest więcej osób lub 15000 za całą łódkę przy dwóch osobach. No chyba ktoś tu oszalał?! Dogadaliśmy się z trójką Chińczyków, że bierzemy łódkę w 5os za 2000-kyat. Początkowo nie chcieli nas zabrać, ostatecznie się zgodzili, 400kyat za osobę, płyniemy na zachód słońca. Opisywać nie ma chyba potrzeby…Jak zwykle zachód słońca zapiera…

img_4642

img_4662

img_4663

img_4671

Pięknie z jednej strony, z drugiej już nieco komercyjnie…:)

img_4645

Całość trwa jakies 30minut, więc kompletnie niewarte 12 dolarów, no umówmy się. Dojechaliśmy do Mandalaj i ruszyliśmy na słynny lokalny nocny targ, który okazał się niczym innym niż chińską tandetą. Przynajmniej udało się dostać wreszcie świeżego ananasa i arbuza (w Birmie, szczególnie na północy, nie jest łatwo o świeże owoce, do których przyzwyczaja Tajlandia, łatwo dostać jabłka i coś w rodzaju czereśni, na soczyste owoce można liczyć dopiero w okolicach Yangon).

Następny dzień poświęciliśmy w całości na Mandalaj. Rano na recepcji hotelu, w którym mieszkaliśmy zabookowaliśmy bilet na autobus do Yangon, wyjazd o 21, koszt biletu 11000kyat (ok.9 dolarów), brak toalety (co do zasady raczej w birmańskich autobusach nie ma toalet, nawet tych na długich trasach, jednak kierowca konsekwentnie zatrzymuje się co 2-3h, a jeśli ktoś potrzebuje, zatrzyma się nawet w szczerym polu 🙂

Podążaliśmy w stronę pałacu, który choć czytaliśmy, że jest mocno przereklamowany, będąc w Mandalaj i mając już bilet, chcieliśmy odwiedzić choć na chwilę. Ot, typowa jezdnia w jednym z największych miast Birmy – zgrzane kamienie.

img_4680

Idąc przez Mandalaj, co chwila zatrzymują się kierowcy taksówek oferujący objazd całego miasta taksówką, my uparliśmy się, ze będziemy cały dzień zwiedzać pieszo. Odechciewało nam się już na początku, gdy musieliśmy obejść cały pałac wokół, gdyż wejście dla turystów jest tylko jedno, od strony ulicy 66.

img_4688

Już z zewnątrz widać było, że choć powierzchnia jest ogromna, w środku raczej nie ma się co spodziewać zachwytu. Po drodze zaczepił nas Birmańczyk, pytając, po co w ogóle idziemy do pałacu.  Odpowiedzieliśmy, że owszem, pewnie nie będzie fantastycznie i mamy tego świadomość, ale mamy już bilet, który kupowaliśmy, by zwiedzić Inwę, więc zaglądniemy. On odpowiedział – skoro macie już bilet to idźcie, ale po co marnować pieniądze na nasz rząd na oglądanie tego pseudo pałacu. Później przekonaliśmy się sami, jak wiele miał racji…:)

Po drodze długo wyczekiwany sok z trzciny cukrowej, który pijaliśmy codziennie w Wietnamie podczas naszej poprzedniej wyprawy do Azji. Tym razem serwowany w worku, jak większość dań i napojów na wynos w tej części Azji.

img_4691

A tu już pałac…niestety zdjęć z wnętrz nie wrzucamy, bo żywcem nie ma czego pokazać…Warto podkreślić, że oryginalny pałac został zniszczony w pożarze w II wojnie światowej. To, co możemy oglądać dziś to replika odbudowana przez robotników przymusowych. Na nas kompletnie nie zrobił wrażenia.

img_4692

img_4703

img_4707

Dalej świątynia Atumashikyaung, która w środku nie reprezentuje zbyt wiele prócz tekowych sufitów i ledów dookoła Buddy.

img_4713

I piękne Shwenandaw Monastery, w całości wykonane z drewna z pięknymi rzeźbami.

img_4718

I jeszcze cmentarz mnichów buddyjskich

img_4736

Takim sposobem dotarliśmy wreszcie do Mandalay Hill, które według legendy odwiedził niegdyś Budda i przepowiedział, że u jego stóp powstanie wielkie, potężne miasto. Popularne miejsce na zachód słońca, może nie tyle ze względu na widok, bo szczerze mówiąc nie powala, jednak głównie ze względu na rzesze mnichów przychodzących tu tuż przed zachodem na modły i by po prostu porozmawiać z turystami i tym samym poćwiczyć język angielski. Schody na szczyt, choć samo wzgórze ma jedynie 240m, wydają się nie mieć końca, na szczycie wstęp do ostatniej pagody płatny 1000kyat od osoby. Oczywiście na dole nie ma o tym informacji, co bulwersuje wielu turystów, jednak na pewno warta jest odwiedzenia, szczególnie ze względu na piękne, szklane mozaiki pokrywające ściany całej świątyni.

img_4743

img_4753

img_4757

img_4765

img_4775

img_4781

Takim sposobem zakończyliśmy zwiedzanie Mandalaj, które szczerze mówiąc nie zrobiło na nas najlepszego wrażenia. Wszechobecne opisy, że jest to betonowe miasto pokrywają się z rzeczywistością, a i tutaj można zauważyć chaos większego miasta. Co interesujące to fakt, że idąc de facto przez centrum miasta pomiędzy budynkami i tłumem aut i samochodów, nagle wchodzi się w totalną pustkę, czując się jakby było się w wiosce, a nie w jednym z największych miast Birmy. Osobiście, nie mieliśmy ochoty być tu dłużej i już nie mogliśmy się doczekać, gdy dojedziemy do Yangon.

Szybka kolacja na ulicznym straganie….

img_4790

I w drogę do Yangon nocnym autobusem. Mieliśmy jechać 10h, dojechaliśmy ostatecznie wcześniej, o Yangon jednak będzie kolejny wpis.

Korzystając z okazji i z tego, że u nas już 30 stycznia, Mamo, wszystkiego, co najlepsze – by nigdy nie schodził z Twojej twarzy uśmiech! STO LAAAAT! (Wybacz nasze twarze, ale tu już 4 rano)

16442782_10208765182301986_1631300770_o

Pozdrawiamy z….no właśnie…skąd? Zupełnie przypadkiem z Kuala Lumpur! 🙂

Sprawdź także

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies (tzw. ciasteczka). Możesz zaakceptować pliki cookies albo wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Czy akceptujesz wykorzystywanie plików cookies? Akceptuj Dowiedz się więcej