Oaxaca, Monte Alban!

przez Rudeiczarne Travel Blog

Do Oaxacy ruszyliśmy z samego rana autobusem, który jechać miał według planu 4 h. O 6:30 rano opuściliśmy nasz hostel w Puebli, złapaliśmy bus colectivo jadąc między zaspanymi Meksykańcami – wciąż uśmiechniętymi, na dworzec, gdzie wsiedliśmy w nasz autobus.

Pierwsze co nas zabolało na „dzień dobry” i „do widzenia” to widok jednego z wulkanów, który poprzedniego dnia był niemal niewidoczny ze względu na opary i pyły wypuszczane przez drugi z wulkanów. Drugi jednak wciąż dawał się we znaki, tworząc szaro-czarne chmury na niebie i będąc całkowicie zasłonięty swoim dymem.

IMG_20160125_073028

 

O ile przez pierwszą godzinę spaliśmy w zasadzie bez przerwy, tak im więcej zrobiliśmy kilometrów, tym bardziej nie mogliśmy oderwać wzroku od widoków za oknem – najpierw równiny pokryte wyschniętymi drzewami i kaktusami (brakowało tylko strusia-pędziwiatra i kojota 🙂 )aż coraz wyżej ku niesamowitym szczytom, wyschniętym korytom rzek, urwiskom i oczywiście wciąż kaktusom. Kilka zdjęć z drogi – może nie najlepszej jakości, bo też przez szybę autobusu – poniżej:

dav

dav

IMG_20160125_094023

Standardowo lekkie opóźnienie na drodze i w południe dotarliśmy do Oaxacy. Jeśli wcześniej mówiliśmy, że Puebla to kolorowe, roześmiane miasto, to należy potraktować to jako informację nieaktualną  – Oaxaca jest cudowna! Cała masa kolorowych kamieniczek, jednopiętrowych budyneczków, kolorowych, zdezelowanych garbusów i ulicznych grajków z bębnami lub trąbką – zakochaliśmy się w tym mieście! Jak chyba już w całym Meksyku, choć jeszcze wiele przystanków nas po drodze czeka.

Wiedząc, ze tą noc spędzimy w autobusie do Tuxtla Gutierrez, od razu kupiliśmy bilet na nocny autobus za jakieś 100zł (prawda jest taka, że jak dotąd najwięcej pieniędzy wydajemy na autobusy, które do najtańszych tu nie należą – oczywiście można wybrać najtańszą opcję z lokalsami, ale te są raczej niebezpieczne, a kradzieże są na porządku dziennym), zostawiliśmy bagaże na dworcu (w zasadzie na każdym dworcu jest tutaj płatna bagażownia, gdzie można porzucić zbędny balast) i ruszyliśmy przed siebie w miasto.

IMG_0387

IMG_0458

Po drodze na pobliskim bazarze postanowiliśmy coś przekąsić – z doświadczenia wiemy, że nie ma lepszego jedzenia ponad to uliczne lub bazarowe. Jak zwykle się nie pomyliliśmy- w żadnej restauracji nie serwują tak pysznego jedzenia, a przy okazji nie obdarzają tak serdecznym uśmiechem jak pośród lokalnych, normalnych ludzi na bazarze, gdzie turystów nie zaznasz.

IMG_0401

Do tego wielka szklanka świeżo wyciskanego soku z pomarańczy za całe 2 zł i darmowa dolewka tak po prostu, za to, że się uśmiechasz 🙂

I wszechobecne ostre papryczki, które palą podniebienie, a których Piotrek nadużywa non stop

IMG_0405

Oaxaca to przede wszystkim kolory – to już zawsze będzie pierwsze skojarzenie, które nam przychodzi na myśl. Nie ma budynku, który nie byłby pstrokaty, rzucający się w oczy. Nawet najstarsza rudera musi być kolorowa. To także tutejsza tequila i czekolada, której zapach unosi się na każdej niemal ulicy.

IMG_0408

Z Oaxacy jest tylko 8km do Monte Alban, czyli pobliskiego stanowiska archeologicznego, gdzie dojechać można autobusem za 55 pesos w obie strony (jakieś 11zł), bilet kupuje się od razu w 2 strony, dojazd na miejsce to jakieś 20-30 min, w zależności od korków, droga jest momentami szrutowa. Pierwsze wrażenie po wejściu do Monte Alban (65 pesos od osoby za wstęp) to : „hmmm, w zasadzie to nic tu nie ma”– nic bardziej mylnego – po wejściu na szczyt wzgórza naszym oczom ukazuje się potężny kompleks budynków i świątyń, całkiem dobrze zachowany. Przygotujmy się na skwar – z racji ukształtowania terenu nie czuć tu kompletnie wiatru, zaś słońce daje się we znaki zwiedzającym –  z resztą sama wypalona trawa, którą widać na zdjęciach, mówi bardzo wiele. Kilka zdjęć poniżej – okazuje się, że jednak Monte Alban ma znacznie więcej do zaoferowania, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

IMG_0432

IMG_0446

IMG_0450

IMG_0453

Kupując bilet do Monte Alban dostajemy dokładny rozkład jazdy autobusów powrotnych do Oaxacy, dzięki czemu możemy dokładnie sobie rozplanować czas zwiedzania i powrót do miasta.

Po powrocie do Oaxacy wybraliśmy się z wizytą do Muzeum Tekstyliów – wstęp darmowy, wystawa obejmuje najróżniejsze wyroby tekstyliane z terenów Oaxacy i pobliskich wiosek – piękne dywany, szale, koszule itd.

IMG_0468

Pamiętajmy też, że Oaxaca to kolebka tzw. Alebriche, czyli sztuki malowania figurek drewnianych – drobne, kolorowe szczególiki i najróżniejsze wzory. Nie dajcie się nabrać na ceny w galeriach i sklepach z rękodziełem- możemy polecić jeden z targów, gdzie można kupić piękne alebriche w przystępnej cenie – zaliczyliśmy tu chyba 6 targów w poszukiwaniu alebriche, więc chyba jesteśmy ekspertami 🙂 Zdjęć robić nie można, więc tylko takie ukradkiem:

IMG_0472

Przed katedrą zbierają się tubylcy z najróżniejszymi instrumentami i grają wieczorem meksykańskie melodie. Przy okazji warto zwrócić uwagę na wielkie agawy rosnące przed katedrą – to z nich przygotowuje się lokalną tequilę 🙂

IMG_0485

Na koniec przed nocną podróżą autobusem, zaglądnęliśmy na jeszcze jeden targ, gdzie zasiedliśmy na ostatni ciepły posiłek tego dnia – co jeden to lepszy, pyszniejszy i większy 🙂 strach pomyśleć, co nam zaserwują pod koniec naszego wyjazdu 🙂

IMG_0492

I tym sposobem z pełnymi brzuchami udaliśmy się na dworzec, gdzie odebraliśmy nasze bagaże, przepakowaliśmy nasze rzeczy, uśmiechnęliśmy się do kamery, którą kręcił nas kierowca przed odjazdem (tak samo jak w Ameryce Południowej), grzecznie poddaliśmy się kontroli bagażu i osobistej i wsiedliśmy w autobus, którym mieliśmy jechać 9 godzin w kierunku San Cristobal de las Casas w ciągu nocy z przywiązanymi do nóg i rąk plecakami na wypadek natrętnych osobników. To, co teraz już możemy powiedzieć, siedząc na kanapie w hostelu w San Cristobal – jesteśmy coraz bardziej zachwyceni mieszkańcami Meksyku, którzy ze stereotypowych niebezpiecznych, natrętnych, nieuprzejmych „złodziei”, o których tyle słyszeliśmy, w naszym odbiorze stają się przesympatycznymi, uśmiechniętymi, gościnnymi ludźmi, którzy choć bardzo biedni – są skłonni oddać ostatni grosz i okruch obcej osobie. Strasznie nas to pozytywnie nastraja i wzrusza i bynajmniej, nie czujemy się tu w żaden sposób zagrożeni, w niebezpieczeństwie, wręcz przeciwnie. Jest to jak dotąd jedno z najbardziej przyjaznych miejsc, które mieliśmy okazję odwiedzić i mamy nadzieję, że tak pozostanie do końca naszej podróży.

 

Pozdrawiamy z pięknego San Cristobal de las Casas i do usłyszenia niebawem! Adios Amigos! 🙂

Sprawdź także

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies (tzw. ciasteczka). Możesz zaakceptować pliki cookies albo wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Czy akceptujesz wykorzystywanie plików cookies? Akceptuj Dowiedz się więcej