Dojechawszy wieczorem do Palenque, pierwsze co zauważyliśmy to bardzo ciężkie, wilgotne powietrze i zaduch – tak, jesteśmy w bezpośrednim sąsiedztwie dżungli. Bardzo chcieliśmy nocować w tzw. Cabanas pośrodku dżungli, czyli takie meksykańskie bungalowy, okazało się jednak, że wszystkie miejsca są już zajęte, musieliśmy obejść się smakiem i zarezerwować hostel w miasteczku.
Samo miasto Palenque to najbardziej urodziwych nie należy, w zasadzie nie ma tu nic prócz kilku knajpek, sklepów i kościoła na głównym placu. Zupełnie nic ciekawego. Po przekąszeniu kolacji w barze na placu głównym, wróciliśmy do hostelu i zaczęliśmy kombinować, by wyrobić się z odwiedzeniem nie tylko ruin w Palenque, ale także by skoczyć do Agua Azul – wodospadów oddalonych o ok. 60km od Palenque. Czas mieliśmy ograniczony, gdyż kupiliśmy bilety na autobus do Meridy na 16:15, które były bezzwrotne.
Nigdzie nie mogliśmy znaleźć informacji, od której Agua Azul jest otwarte dla turystów, nasz przewodnik, internet i tubylcy twierdzili też, że nie ma bezpośrednich busów ani colectivo z Palenque do Agua Azul. Pogoda też nie była jakaś fenomenalna, bo choć było naprawdę ciepło, tak niebo przykryte zostało chmurami, prognozy nie były zbyt optymistyczne, oznacza to, że odbiór krystalicznej wody w wodospadach będzie nieco inne aniżeli podczas słonecznego dnia.
W otchłani naszego przewodnika wygrzebaliśmy informację, że do Agua Azul można dojechać w nieco kombinowany, ale skuteczny sposób – najpierw wsiąść w colectivo do Ocosingo, z którego należy wysiąść przy drodze, jakieś 3 km od Agua Azul, tam zaś stoją lokalne taksówki, które podwożą pod wejście do parku z wodospadami. Problem pojawia się jednak, gdy mocno pada deszcz, gdyż wtedy colectivo ma problemy na trasie, która z racji trudnych warunków pogodowych, znacznie się wydłuża. Niewiele się jednak zastanawiając, doszliśmy do wniosku, że zaryzykujemy, kładziemy się spać na 4h, wstajemy o 6, pakujemy rzeczy i lecimy łapać colectivo. Przyzwyczajeni już jesteśmy, że podczas naszych wyjazdów śpimy po kilka godzin, jednak kolejne odkrywane przez nas miejsca dają nam mnóstwo energii 🙂
O 7 rano złapaliśmy colectivo – koszt przejazdu 40 pesos od osoby, choć niebo było mocno zachmurzone, obeszło się bez deszczu, dzięki czemu jechaliśmy lekko ponad godzinę jako jedyni biali pośród całej grupy tubylców jadących do pracy. Kierowca, zgodnie z umową zatrzymał się przy drodze, gdzie od razu złapaliśmy taksówkę – koszt 20 pesos od osoby, po drodze należy zapłacić za wjazd do parku narodowego – 40 pesos od osoby. Taksówka wyrzuca zaraz obok ścieżki prowadzącej do kolejnych kaskad. Udało nam się zwiedzić Agua Azul, gdy prócz nas były może jeszcze 4 osoby, gdy kończyliśmy spacer zaczęły zjeżdżać się kolejne wycieczki. A czym jest Agua Azul można zobaczyć poniżej:
W słońcu woda jest ponoć jeszcze bardziej błękitna, nas jednak i tak cieszyło to, co zobaczyliśmy 🙂 Piotrek nawet skusił się, by chwilę popływać – są do tego specjalnie wyznaczone miejsca, nie wszędzie można pływać.
To, co nas zabolało w Agua Azul to wszechobecne stragany, bary na drodze ulokowane pomiędzy kolejnymi wodospadami. Strasznie zaburza to odbiór tego miejsca, cóż, handel jednak musi kwitnąć, a gdzie turyści – tam biznes. Mimo wszystko sok wyciskany z pomarańczy musieliśmy wypić – dzień jak co dzień, odkąd jesteśmy w Meksyku 🙂
Skończywszy spacer po Agua Azul, wsiedliśmy znów do taksówki, zostawiła nas w tym samym miejscu, w którym wysiedliśmy z colectivo i po niespełna 2 minutach już siedzieliśmy w colectivo jadącym do Palenque. Ceny są stałe na tej trasie, toteż nie ma ryzyka, ze się zapłaci więcej. Po godzinie dotarliśmy do Palenque, gdzie od razu wsiedliśmy do kolejnego colectivo, tym razem jadącego do Zona Archeologica w pobliskiej dżungli nieopodal Palenque. Koszt przejazdu – 20 pesos, po drodze zatrzymujemy się, by zapłacić 31 pesos za wjazd do parku narodowego, dalej po zakończeniu jazdy, należy uiścić opłatę za bilet wstępu do strefy archeologicznej Palenque – 65 pesos od osoby. Tu się formalności kończą, można zacząć chłonąc to niesamowite miejsce, które jak dotąd spośród wszystkich meksykańskich zabytków archeologicznych, które mieliśmy okazję zobaczyć, zrobiło na nas największe wrażenie.
Pewnie przede wszystkim dlatego, że tutejszy pałac, świątynie, groby, płaskorzeźby są świetnie zachowane jak na swój wiek. Poza tym miejsce to jest ulokowane pośrodku buszu, niesamowitej, zielonej dżungli, co sprawia, że poczuliśmy się, jakbyśmy wylądowali w jakimś zaginionym świecie, z dala od nowoczesnej cywilizacji, w zapomnianym mieście. Ruiny Palenque są absolutnie niesamowite i można przesiadywać tu godzinami, wpatrując się w ruiny, wsłuchując się w śpiew papug i wyglądając egzotycznych zwierząt. Dowody, choć jak zwykle nie oddadzą w pełni rzeczywistości, poniżej:
Przygotowaliśmy się na obecność masy komarów, o których piszą i przed którymi ostrzegają tutaj na każdym kroku, osobiście jednak nie zostaliśmy wcale pogryzieni. Może taka pora, może zwykłe szczęście, na wszelki wypadek lepiej się zabezpieczyć. Polecamy też odwiedzić Museo de Sitio, zlokalizowane na końcu trasy przed ruiny – przepiękne maski, jadeitowe ozdoby i przede wszystkim olbrzymi, pięknie zachowany grobowiec jednego z władców Palan. Bardzo przyjemna wystawa, ukazująca potęgę kulturową Majów w VI wieku n.e., kiedy to Europa należała raczej do zacofanych. Warto tutaj dodać, że miejsce to zostało okryte w połowie XVIII w (po przeszło ośmiu stuleciach) a eksploracja archeologiczna tego miejsca rozpoczęła się dopiero w latach 50-tych ubiegłego wieku.
Po 3godzinnym spacerze wokół ruin, setkom przebytych schodów w górę i w dół, powróciliśmy do miasta, gdzie zjedliśmy jeszcze szybki obiad, przed czekającym nas znów 8godzinnym kursie autobusem z Palenque do Meridy. Meksykańskie jedzenie zdecydowanie nam pasuje 🙂
Ostatecznie wsiedliśmy do spóźnionego nieco autobusu, jadąc w stronę Jukatanu, gdzie mamy nadzieję, że czeka na nas słońce, upał, lazurowe Morze Karaibskie, rafa koralowa, palmy, hamaki i koniecznie żółwie 🙂 Tymczasem, standardowo już żegnamy się z Wami, Amigos, pozdrawiając z autobusu jadącego przez meksykański busz, mijając po drodze tony ananasów, których nie możemy dorwać zza szyby autobusu 🙂