Do Polski, jak już wcześniej wspominaliśmy, wracać mieliśmy w pomniejszonej o Konrada i Kamila grupie, oni bowiem jadą jeszcze na miesiąc do Indonezji, gdzie mieli surfować. Nasz samolot z Hanoi wylatywać miał o godzinie 16, więc zaplanowaliśmy, że najpóźniej o 13 wyjedziemy na lotnisko.
Najpierw jednak skończyliśmy się pakować, wymeldowaliśmy się z hostelu i ruszyliśmy jeszcze okolicznymi uliczkami, szukając fajnego, lokalnego, ulicznego baru, gdzie zjemy jeszcze wietnamską zupę. Dołączył do nas Kamil, by jeszcze zobaczyć się z nami przed wyjazdem. Podążaliśmy przez uliczny targ, gdzie można było dostać jak zwykle wszystko – od owoców i warzyw, przez biegające po ulicy kraby, które kobiety próbowały łapać i wkładały znów do wielkich mis, przez na żywo patroszone ryby, wiszące do góry nogami kury itd, itd…:) A na stolikach w barach ulicznych na tymże targu takie oryginalne wazony – grunt to zachęcić klienta 🙂 :
Wybraliśmy jeden z barów i zamówiliśmy zupę i napój z trzciny cukrowej. Dotąd jeszcze nie wspominaliśmy o tym napoju, jednak przyznać trzeba, że jest przepyszny! Wietnamczycy przygotowują go mieląc trzcinę cukrową w specjalnie do tego przeznaczonych maszynach, od których roi się na każdej ulicy. Do tego wciskają pół limonki, dodają mnóstwo lodu i napój gotowy. Sok jest koloru żółtego, baaardzo słodki, ale za to podczas upalnych, intensywnych dni daje mnóstwo energii 🙂 Zupę już standardowo jedliśmy pałeczkami, Piotrek z resztą tak się przywiązał do pałeczek, że po powrocie do Polski wyciągnął pałeczki i jadł obiad właśnie nimi 🙂
Jeszcze ostatni rzut okiem na otaczającą nas ulicę i standardowy widok Wietnamskiej kobiety w charakterystyczny sposób niosącej swoje dobra:
I ruszyliśmy w kierunku hostelu, gdzie zostawiliśmy nasze plecaki.
Przy okazji zdjęcie wietnamskich papierosów, z pozdrowieniem dla wszystkich palaczy, którzy w Wietnamie na widok tych paczek raczej rzuciliby palenie 🙂
Na lotnisko mieliśmy jechać lokalnym autobusem, postanowiliśmy jednak popytać w kilku lokalnych biurach turystycznych, ile u nich kosztuje taksówka na lotnisko. Po odwiedzeniu kilku z nich, gdzie życzyli sobie 20-15 dolarów za taksówkę, natrafiliśmy na biuro, gdzie taksówka kosztowała 11 dolarów. Na naszą czwórkę cena bardzo atrakcyjna – 2,75 dolara na osobę – bierzemy! Kobieta spisała papierek, że zapłaciliśmy już wszystko i taksówka miała podjechać pod hostel za około godzinę. Naszej kumpeli z piwami na ulicy o tej porze nie ma, więc wróciliśmy do hostelu razem z Kamilem i poszliśmy na 5te piętro, gdzie znajdował się wielki common room z bilardem, piłkarzykami, gdzie też będąc w Hanoi pisaliśmy bloga. Godzina czasu wystarczy na rozegranie kilku partyjek w bilarda…:)
Punktualnie godzinę później podjechała po nas taksówka, pożegnaliśmy się więc z Kamilem i wsiedliśmy do auta. 45 minut jazdy i jesteśmy na miejscu. Oddaliśmy nasze bagaże i zrobiliśmy mały obchód po sklepach, by wydać ostatnie dongi, które zostały w naszych portfelach. Trzeba przyznać, że jak na lotnisko to ceny tu nie są takie tragiczne, jak zawsze. W każdym razie ostatecznie usłyszeliśmy informację, że już można wchodzić do naszego samolotu, więc ruszyliśmy w stronę naszego gate’u…Ostatnie kroki w Wietnamie – przewożenie czapek na głowie najlepszym i jedynym sposobem na zabranie ich do Polski 🙂
I żegnamy Wietnam, już z samolotu 🙁
Po godzinie lotu mieliśmy postój w Bangkoku. Część ludzi wysiadała z samolotu, część wsiadała, my mieliśmy grzecznie siedzieć i się nie ruszać. Przy okazji tankowanie, sprzątanie samolotu, zmiana załogi. Odkurzają nam pod nogami, a my wciąż mamy grzecznie siedzieć. Po godzinnym postoju wystartowaliśmy już w stronę Doha w Katarze, gdzie mieliśmy mieć 3-godzinną przesiadkę, zanim wylecimy do Warszawy. Ponownie żegnamy Bangkok!
I po 6,5 h lotu mamy u swych stóp nieziemskie Doha!
Wylądowaliśmy o godzinie 23, przed nami miały być 3 h oczekiwania na kolejny lot. W między czasie jednak ogłoszono, że nasz samolot wystartuje jednak za 6 h, czyli o 5 rano, gdyż w Warszawie jest mgła….Czyli całą noc mamy w plecy…
Karolina od razu poszła wypytać na stanowisku Qatar Airways, czy w nocy też są organizowane darmowe wycieczki do Doha, gdyż 6h to już wystarczająco długo, by coś pozwiedzać. Uzyskała jednak odpowiedź negatywną – ostatnia wycieczka była o godz. 19, w nocy wycieczek nie ma. Bez sensu! Ok, to w takim razie ile kosztuje wiza, by wyjść samemu z lotniska?? Pan z przekąsem rzekł 35 dolarów. SERIO?!
Na stronie ambasady znaleźliśmy informację, że wiza kosztuje 27 dolarów. Na różnych blogach ludzie pisali, że z lotniska można swobodnie dojść do centrum na nogach, gdyż lotnisko od centrum dzieli dosłownie kilka kilometrów. Niestety dotyczyło to starego lotniska, nie tego, na którym byliśmy my…Nasze lotnisko dzieli niestety większa odległość od centrum….Taksówka z lotniska – cena startowa 7 dolarów za wejście do taksówki, potem nalicza dalej, a jesteśmy w Katarze, więc można sobie wyobrazić, jakie są ceny. Ostatecznie po przekalkulowaniu kosztów stwierdziliśmy, że za 2godzinny spacer płacić 35 dolarów za wizę plus kolejne nie wiadomo ile za taksówkę to jednak za dużo…A szkoda, bo z lotu ptaka Doha wygląda niesamowicie, choć na zdjęciach, jak to zawsze na zdjęciach z samolotu, nie widać zbyt wiele. Ostatecznie więc poszliśmy do znanego już przez nas Quiet Room’u, gdzie chcieliśmy spróbować przespać się kilka godzin.
Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że klimatyzacja była ustawiona tak, by chyba zamarznąć, a my nie mieliśmy w podręcznym bagażu żadnych dodatkowych ubrań ani nic, by się okryć, ciężko więc było zasnąć…
Po 5 godzinach przewracania się z boku na bok i wszelkich prób podjętych, by nie zamarznąć, rozpoczęto wpuszczanie pasażerów na pokład samolotu do Warszawy. Sądziliśmy, że w takim razie mgły nie ma. Nie wiedzieliśmy jeszcze, jak mylne było to przekonanie 🙂 W każdym razie o 5 wystartowaliśmy z Doha do Warszawy, ostatni rzut okiem na Doha o świcie:
I zasnęliśmy. Kolejne 6h lotu przed nami, więc mogliśmy chociaż częściowo odespać przystanek w Doha.
Po 6h dotarliśmy nad Warszawę, jednak gdyby nie wierzchołek Pałacu Kultury i Nauki, ciężko by było rozpoznać, że to już nasza stolica…
Jak widać na powyższym zdjęciu tak jakby pomimo przesunięcia godziny wylotu, mgła wciąż utrzymywała się nad Warszawą. My za 2,5h mamy pociąg do Krakowa, bilety kupiliśmy jeszcze przed wyjazdem do Azji. Natomiast pod nami nie widać NIC. Kapitan informuje nas, że SPRÓBUJEMY WYLĄDOWAĆ, ale nic nie widać, więc nie wiadomo, czy damy radę. Hah. Schodzimy do lądowania, na ekranie wyświetla się, że jesteśmy już tylko 200m nad ziemią, a tu wciąż nie widać NIC. Nagle gwałtowne porwanie samolotu ku górze. No jednak nie uda się póki co wylądować 🙂 Kapitan informuje więc, że pokrążymy sobie troszkę nad Warszawą, może mgła opadnie. Mija 10 min, 20, 30, 40…NIC. Paliwo też kiedyś się może skończyć, więc z racji tego, że nie było widoków na to, by wylądować w Warszawie, wieża przekierowała nas do Katowic. Ucieszyliśmy się, bo choć przepadną nam bilety na pociąg z Warszawy, z Katowic będziemy mieć bliżej do Krakowa. Po 20 minutach byliśmy już nad Katowicami, widoczność idealna, lądujemy. Kapitan dziękuje za lot, podstawiane są schodki do samolotu, ludzie wstali ze swoimi rzeczami i stoją w kolejce, by wysiąść z samolotu. Jednak nikogo nie wypuszczają z samolotu, ludzie zaczynają się niecierpliwić. I co nagle? Kapitan oświadcza, że mgła opadła, jednak lecimy do Warszawy, proszę wracać na swoje miejsca. Nim jednak wystartujemy musimy zatankować samolot, jak ktoś jest głodny, spragniony, zapraszamy na tył samolotu. Więc jednak zamiast być w Katowicach i mieć blisko do Krakowa, wracamy do Warszawy, gdzie przepadł nam już bilet na pociąg.
Oczywiście wszystkie Polaczki rzuciły się do kolejki po jedzenie i picie, przez co nie można było nawet się ruszyć, bo przez cały samolot była kolejka. Jedna godzina siedzenia w samolocie, a oni już się zachowują, jakby mieli umrzeć z głodu. Ostatecznie po godzinnym postoju w Katowicach i tankowaniu samolotu, wystartowaliśmy znów do Warszawy, gdzie rzeczywiście już mgła opadła i widoczność była znacznie lepsza. Tym razem udało się wylądować, odebraliśmy nasze bagaże i chcieliśmy zdążyć na pociąg o 13:30, gdyż kolejne miały już jechać z przesiadkami, 5h, ten zaś był jeszcze sensowny – 2,5h. Złapaliśmy taksówkę z lotniska – 25 zł i ruszyliśmy w stronę dworca centralnego przez pokrytą kolorowymi liśćmi Warszawę.
Udało nam się zdążyć na wybrany przez nas pociąg, wsiedliśmy i od razu zasnęliśmy wymęczeni podróżą i powrotem do domu, który trwał dłużej, niż przewidywaliśmy. Cóż, matkę oszukasz, ojca oszukasz, ale pogody nie oszukasz!
W każdym razie około godz. 16 dotarliśmy do Krakowa, wysypaliśmy wszystkie rzeczy z plecaków na podłogę, zjedliśmy wykąpaliśmy się i o 18 padliśmy do łóżek, nie wiedząc jak się nazywamy po trwającym 34 h powrocie do domu.
Tak też dobiegła końca nasza wyprawa do Azji, nie zamykając jednak podróżniczego roku, gdyż kolejne plany są w toku realizacji 🙂
Niebawem ukaże się podsumowanie wyjazdu do Azji, podobne do tego, które robiliśmy po wyjeździe do Ameryki Południowej, musimy jednak podliczyć wszystkie koszty, by móc pisać o nich w podsumowaniu właśnie 🙂
Tymczasem Wietnamscy partyzanci pozdrawiają raz jeszcze, tym razem już z Krakowa, jednak mając w głowach wciąż wspomnienia o Azji! 🙂