Pustynia Atacama

przez Rudeiczarne Travel Blog

Kolejny dzień zaczęliśmy od wypożyczenia rowerów, którymi chcieliśmy dojechać na pobliską Lagunę Cejar. Jest to 18km w jedną stronę, droga prowadzi przez samą pustynię, gdzie cienia nie zaznasz. Ale być tak blisko i nie pojechać to grzech. Wynajęcie roweru na 6h, co jest w zupełności wystarczające przy takim upale to koszt 3000 pesos, dostaje się kask, mapę, zapięcie, pompkę i numer ratunkowy do człowieka, który może Cię zgarnąć autem, na wszelki wypadek 🙂

Czym prędzej ruszyliśmy przed siebie, wiedząc, że tego dnia chcemy jeszcze zabookować wycieczkę do Boliwii i pojechać na Moon Valley, o czym później. Droga do Lagune Cejar może nie jest piękną asfaltową drogą, jednak jak na warunki pustynne jest całkiem dobra. Normalnym tempem, zatrzymując się na zdjęcia, jedzie się jakieś 1,5h. Trzeba wziąć naprawdę duuużo wody i porządnie się wysmarować kremami z filtrem, bo słońce grzeje niesamowicie. Z resztą, co tu dużo mówić, to przecież pustynia!

IMG_1657 IMG_1663 IMG_1667 IMG_1679Ostatecznie, zatrzymując się wielokrotnie na zdjęcia, dojechaliśmy do Laguna Cejar i Laguna Piedra. Są to 3 jeziora pośrodku pustyni Atacama, których poziom zasolenia jest bardzo zbliżony do poziomu Morza Martwego. To sprawia, że nawet jeśli bardzo chce się zanurkować, nie ma szans, słona woda cały czas unosi człowieka na wodzie, uniemożliwiając dotknięcie dna na większej głębokości. Warto jednak podkreślić, że temperatura wody jest tak niska, że wchodząc coraz dalej, czuje się, jakby noże smagały człowieka po ciele. Mimo wszystko, warto spróbować, nie codziennie ma się taką okazję.

IMG_1705Nie ma sensu rozwodzić się nad tym, jak jest to wspaniałe miejsce. Słone jeziora pośrodku wielkiej pustyni to absolutny fenomen, a podziwiać ów widok można godzinami, dopóki nie ma się dość upału i ma się siłę wrócić na rowerze przez pustynię. Zdjęcia nie oddają w pełni tego, jak Laguna Cejar wygląda na żywo, ale namiastka poniżej:

IMG_1687 IMG_1692 IMG_1713 IMG_1726 IMG_1734 IMG_1723A tu coś dla Mamy Alicji- jak Ci się podoba mój paw na stroju ha? 🙂

IMG_1741Zegarek niestety tykał i czas pędził nieubłaganie, więc musieliśmy wracać do San Pedro, by na spokojnie zająć się naszą wyprawą do Boliwii i dalej powędrować do Moon Valley. Trzeba przyznać, że o ile w pierwszą stronę nie mieliśmy żadnego problemu z dotarciem na laguny, jechało się miło, lekko i przyjemnie, bo też słońce wtedy aż tak jeszcze nie smażyło, tak droga powrotna to była ciężka przeprawa. Słońce prażyło nieubłaganie, odbierając nam wszelkie moce, postój na odpoczynek nic nie dawał, bo niby gdzie mielibyśmy odpocząć przed słońcem skoro nie ma cienia? Ostatecznie udało nam się dotrzeć do San Pedro, ale jedyne, czego pragnęliśmy to odrobina cienia i zimna, lodowata woda. W sumie bardziej nam się marzyło piwo, ale na to, jeśli następnego dnia chcemy jechać do Boliwii, nie możemy sobie pozwolić ze względu na ewentualną chorobą wysokościową, o czym będzie dalej.

Zdążyliśmy jeszcze zabookować 3dniową wycieczkę na Salar de Uyuni (koszt waha się od 85 000 pesos chilijskich do 100 000 pesos +190 boliwijskich pesos na osobę na wstęp do parku narodowego i term). Ruszamy jutro o 7:30.

O 16 z małą zorganizowana grupką i lokalną przewodniczką ruszyliśmy do Moon Valley. Koszt takiej wycieczki to 9000 pesos+1500(2000 bez legitymacji studenckiej) wstęp do parku narodowego. Moon Valley jest usytuowana jakieś 13km od San Pedro de Atacama. Bus zawozi do parku narodowego i towarzyszy nam już do końca wycieczki, dzięki czemu nie musimy ze sobą targać nic poza aparatem. Zaczyna się od jaskiń pośród skał pustyni, w których niejednokrotnie trzeba się czołgać. Niezbędna jest tutaj latarka, czołówka albo przynajmniej latareczka w telefonie, bo nie widać dosłownie nic.

IMG_1790Z jaskini wychodzi się na skaliste zbocza, na które można się wspinać i podziwiać boską Atacamę. Co ciekawe, Moon Valley (po hiszp.. Valle de la Luna) to pozostałość po słonych jeziorach, które przykrywały dzisiejszą pustynię Atacama wiele milionów lat temu. Dlatego dziś idąc przez ten obszar na każdym kroku zobaczyć można solne kryształy, białe solne osady na skałach i rozmaite formacje.

IMG_1779Nazwa Valle de la Luna, czyli ksieżycowa dolina, wywodzi się stąd, iż solne skały, z których jest ten odcinek pustyni, po hiszpańsku oznaczają „luna”, czyli księżyc właśnie. Spacer po Valle de la Luna uznajemy za absolutnie jeden z najlepszych w naszym życiu. Nie będziemy dłużej rozwodzić się nad urokami tego miejsca, wystarczy spojrzeć na zdjęcia.

IMG_1846 IMG_1829 IMG_1812 IMG_1883 IMG_1801Dalej bus zawiózł nas w inne miejsce na pustyni, tzw. Death Valley (po hiszp. Valle de la muerte), czyli dolinę śmierci. Tu krajobraz już był nieco inny, inne też były skały, gdyż tu już solnych pozostałości się nie zazna. Ponoć owa część pustyni ciągle zmienia swój kształt ze względu na intensywne deszcze, które występują tu przez ok. 20 dni w roku, żłobiąc skały, urywając zbocza i drogi. Zdjęcia poniżej.

IMG_1920 IMG_1913 IMG_1895 IMG_1892Ostatnim punktem tej wyprawy jest oglądanie zachodu słońca z pobliskiego wzgórza. Zaczyna się ok. 19, o 19 30 jest po wszystkim. Niesamowite, jak pustynia zmienia swoje kolory i oblicze wraz z zachodzącym za horyzontem słońcem.

IMG_1930 IMG_1954 IMG_1957Wracając do hostelu udaliśmy się jeszcze do apteki, by kupić na wszelki wypadek tabletki na chorobę wysokościową, dalej po kokę, która chroni organizm przed tą chorobą właśnie. Z racji tego, ze wysokość podczas naszej podróży będzie dochodzić nawet do 5000m n.p.m., do której nie jesteśmy przyzwyczajeni, musimy na ten czas zmienić swoje nawyki żywieniowe. Przykładowo, absolutnie nie można jeść czerwonego mięsa (jeśli chodzi o jakiekolwiek mięso to dozwolony jest tylko kurczak), całkowity zakaz alkoholu i papierosów, nie można jeść warzyw, owoców, pić mleka, jogurtów, jajek, sera. Generalnie najlepiej zjeść makaron z jakimś delikatnym, lekkostrawnym sosem lub kanapki z dżemem i popić herbatą z koki. Tak więc na wieczór kupiliśmy sobie składniki do pasty z kurczakiem i sosem, kupiliśmy jeszcze 10 litrów wody (obowiązkiem jest 5 litrów na osobę), jakieś przekąski i powróciliśmy pełni entuzjazmu co do jutrzejszej wycieczki do hostelu. Nie trzeba opisywać naszych min, gdy w hostelu zobaczyliśmy kobietę z biura, w którym kupiliśmy wycieczkę, szukającą nas, by przekazać nam, jakże ostatnio „rzadko” przez nas spotykaną informację, że wycieczka jest, uwaga, odwołana, uwaga, przez złe warunki pogodowe, uwaga, szlag nas prawie trafił. Ponoć policja zamknęła granicę z Boliwią, w związku z czym wycieczka jest niemożliwa do zrealizowania następnego dnia. Dodatkowo, nie możemy przedłużyć swojego pobytu w naszym hostelu, bo na następny dzień nie mają już miejsc. Musimy więc znaleźć inny kwaterunek na kolejną noc, na szczęście tego w San Pedro nie brakuje. Co nam więc pozostało-iść do jedynego w San Pedro de Atacama sklepu, gdzie sprzedają alkohol, kupić sobie wielkie piwo i zjeść makaron z taką ilością sera, która w Boliwii by nas zabiła, a tu sobie na nią pozwolić możemy. Ugotowaliśmy więc kolację i raczyliśmy się piwem na fotelach w rytmie chilijskiej muzyki. Nie można się za bardzo przejmować pogodą i tym, że znów nam pokrzyżowała plany, bo pewnie jeszcze nie raz to zrobi podczas naszej wyprawy. Pozostaje więc zakończyć dzień z nadzieją, że jutro otworzą granicę i będziemy mogli pojechać do upragnionej Boliwii.

Adios!

Sprawdź także

2 komentarze

Madame Giussani 16 października, 2018 - 7:32 am

Co za widoki! Marzy mi się ten kraj od dziecka…

Odpowiedz
rudeiczarne 16 października, 2018 - 3:38 pm

Oj widoki są niesamowite, zdjęcia nie potrzebują żadnych filtrów, a wychodzą aż nierealne! 🙂 A marzenia są po to, by je spełniać, więc trzymamy kciuki, przygoda życia! 🙂

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies (tzw. ciasteczka). Możesz zaakceptować pliki cookies albo wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Czy akceptujesz wykorzystywanie plików cookies? Akceptuj Dowiedz się więcej