Kilkanaście kilometrów na północ od Cuzco ciągnie się dolina rzeki Urubamby, zwana Świętą Doliną. To tutaj znajduje się wiele inkaskich ruin zachwycających po dziś dzień. Inkowie docenili walory geograficzne tego trudnodostępnego regionu z przyjaznym klimatem i żyznymi glebami, które świetnie nadawały się do uprawy kukurydzy i ziemniaków, z których to do dziś ów region słynie. Tutejsza kukurydza jest zupełnie inna niż nasza- jest dużo większa, a jej jedno ziarenko nie raz jest rozmiaru monety 1 Sol (podobnej do 2 złotówki). To właśnie tutaj wyrabia się pyszne piwo kukurydziane.
Poinkaskie ruiny są w Świętej Dolinie w zasadzie na każdym kroku. By zwiedzić całą dolinę trzeba wędrować kilka dni, tydzień lub nawet dłużej, delektując się pięknym krajobrazem i chłonąc indiański folklor. Warto wspomnieć, że Świętą Dolinę obejmuje bilet turystyczny kupiony w Cuzco, o którym była już mowa w poprzednim wpisie.
Ruiny w Pisac niewiele ustępują swym urokiem Machu Picchu i trzeba podkreślić, że są jednak większe od samego Machu Picchu właśnie. Pisac jest uznawane, obok Ollantaytambo, za najcenniejsze pozostałości cywilizacji Inków w Świętej Dolinie Urubamby.
Niesamowite wrażenie robią misternie zrobione i świetnie zachowane tarasy, które świadczą o tym, że to miejsce pełniło rolę m.in. ośrodka rolniczego. Zostały tak skonstruowane, że woda z gór spływała po kolei po każdym poziomie, nawadniając w ten sposób uprawy.
Trzeba przyznać, że ruiny Ollantaytambo robią niesamowite wrażenie, jednak według nas stanowczo powinien tu zostać wprowadzony limit turystów, których jest tu tak dużo, że powstają swego rodzaju korki podczas prób wejścia na szczyt ruin. Mocno irytujące.
Ollantaytambo zostało zbudowane na planie lamy, choć niestety trudno to dojrzeć pośród tłumów turystów. Zostało pięknie umiejscowione pośród gór, amfiteatralnie wznosząc się zaraz nad inkaskimi uliczkami miasta, które zachowały się po dziś dzień.
Po drugiej stronie ruin, na przeciwległym zboczu, umiejscowiony został inkaski spichlerz, który jednocześnie pełnił rolę systemu wentylacyjnego. Niestety nie mieliśmy czasu tego miejsca odwiedzić (ponoć spacer tam zajmuje w sumie jakieś 3 h, ale widok stamtąd na ruiny Ollantaytambo musi być niesamowity).
Zjedliśmy wspólnie kolację, wypiliśmy winko i ostatecznie się pożegnaliśmy, bo teraz nasze trasy już się rozchodzą- my jedziemy do miejscowości Ica i Huacachina, zaś Sue i Brad wracają do Santiago, skąd mają samolot powrotny do Nowej Zelandii.
Wieczór zakończył się krótką kimką na kanapie w hostelu z hotelowym szczeniakiem, który jak podrośnie to będzie gigantem! Jutro jedziemy dalej, zbliżając się coraz bardziej do Limy, z której przyjdzie nam wracać do Europy.