Nie da się ukryć, że już wielokrotnie myśleliśmy o wyjeździe do Portugalii, jednak ze względu na to, że był to jeszcze nie tak dawno wciąż nie najtańszy kierunek, głównie ze względu na połączenia lotnicze i ich ceny, dotąd jakoś nam nie udało się wybrać. Jednak odkąd tanie linie lotnicze otworzyły bezpośrednie połączenie z Warszawy do Lizbony, Portugalia zaczęła być w coraz bardziej przystępnych dla podróżników, miłujących tanie latanie, kierunkiem. Ostatecznie udało się Karolinie wyszukać tanie połączenie na trasie Warszawa-Lizbona i powrót Porto-Bruksela Charleoi-Warszawa i tym sposobem, nie myśląc zbyt długo, kupiliśmy bilety i postanowiliśmy wyruszyć na podbój kolejnego kraju. Za bilety w sumie zapłaciliśmy 166zł, więc cena okazała się całkiem atrakcyjna! Wyruszyliśmy 16. Listopada Pendolino w Krakowa do Warszawy, szybki kurs na lotnisko, odprawa i oczekiwanie na lot. Po lekko ponad 3h lotu dotarliśmy późnym wieczorem na lotnisko w Lizbonie, gdzie ze względu na to, że na rano mieliśmy odbiór wynajętego samochodu, postanowiliśmy się przespać. Trzeba przyznać, że chyba pierwszy raz udało nam się tak świetnie wyspać na lotnisku, a już nie jedną noc w takich miejscach mamy za sobą. Jednak kanapy w Lizbonie i brak klimatyzacji w listopadzie okazały się bardzo sprzyjającymi warunkami! Punkt 7 rano zgłosiliśmy się na lotnisku w biurze, by zapłacić i odebrać nasz samochód. Nie obyło się oczywiście bez podwyższenia kosztu, gdyż Piotrek zapomniał podwyższyć limit na swojej karcie kredytowej, przez co musieliśmy wykupić ubezpieczenie samochodu, czego wcale nie mieliśmy w planie kupować. W każdym razie odebraliśmy samochód i ruszyliśmy w drogę przez zamgloną Lizbonę. Jak się później okaże, gdy wrócimy do Lizbony z południowego wybrzeża, Lizbona o tej porze roku jest dosyć kapryśna i każdego dnia wita turystów mgłą zasłaniając dookoła całą rzeczywistość.
Ruszyliśmy najpierw do Evory – prześlicznego miasteczka w regionie Alentejo, umiejscowionego po drodze na południowe wybrzeże, gdzie też zmierzaliśmy. Pogoda rozpieszczała nas, tym bardziej, że w Polsce właśnie trwała dość przytłaczająca jesienna „szarówka”. Przy okazji – dosyć powszechny widok w Portugalii – ossuarium wypełnione kośćmi księży i mnichów. Kilka zdjęć z Evory poniżej:
Warto też przy okazji wizyty w Evorze pamiętać o tym, by zajrzeć do pobliskiego obszaru megalitycznego w okolicach wioski Guadalupe, jednego z największych w Europie. Zlokalizowany jest w malowniczym otoczeniu lasów korkowych. Swoją drogą mało kto wie, że Portugalia jest największym na świecie eksporterem korka – na każdym kroku aż roi się tu od drzew korkowych!
Na wieczór dojechaliśmy do miasteczka Tavira, zlokalizowanego na południowym wybrzeżu w regionie Algarve, kilkanaście kilometrów od granicy z Hiszpanią. Jak zwykle podczas naszych samodzielnych wyjazdów, nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, jednak w przewodniku wyczytaliśmy o tzw. schroniskach młodzieżowych, które cieszą się dużą popularnością w Portugalii i postanowiliśmy zaglądnąć do właśnie takiego miejsca w Tavirze. Na miejscu spore zaskoczenie – Polakom nazwa schronisko nie kojarzy się ze zbyt wysokim standardem, raczej z czymś bardzo podstawowym i już nie pierwszej młodości, w Portugalii jednak baza schronisk młodzieżowych stoi na bardzo wysokim poziomie, zaskakuje nowością, czystością. Dla wybierających się do Portugalii polecamy – schroniska te nazywają się Pousadas de Juventudes – jeśli tylko w danym mieście takie schronisko się znajduje, wszędzie można znaleźć drogowskazy. W sezonie raczej konieczna jest rezerwacja, poza sezonem miejsce się zawsze znajdzie. My za pokój dwuosobowy ze śniadaniem zapłaciliśmy 24 euro, jednak standard naprawdę mocno przewyższał cenę.
Poniżej kilka zdjęć z Taviry – przeurocze miasteczko, chyba najbardziej nam się podobało właśnie ono spośród wszystkich, które odwiedziliśmy w Algarve. Polecamy wejście do Camera Obscura w Tavirze- można oglądać całą okolicę – 360stopni z góry w aktualnym, rzeczywistym czasie. Tavira pełna jest słynnych azulejos, czyli kolorowych ceramicznych kafelków, tak słynnych w całej Portugalii.
Po drodze z Taviry na zachód mijaliśmy kolejne urokliwe miasteczka:
Faro okazało się całkowicie przereklamowane, w zasadzie nie wiemy, Czemu jest tak popularne wśród turystów.
Aż dotarliśmy do słynnego Lagos, gdzie znajdują się piękne klify, urwiska i skały. Ciężko oderwać wzrok
Ale stąd Piotrkowi strasznie się spieszyło, by dotrzeć na zachód słońca na Cabo de Sao Vincente, czyli najbardziej wysunięty na południowy-zachód ląd Europy. Dotarliśmy tam, gdy słońce już zachodziło, ale widoki zapierały dech w piersiach. Warto było wcisnąć mocniej gaz i dotrzeć o czasie, choć należy przygotować się na konkretny wicher.
Nocowaliśmy w pobliskim Sagres, które samo w sobie nie ma nic do zaoferowania. Po zmroku miasto umiera, ciężko spotkać choć jedną żywą duszę. Za to niewątpliwie jest to raj dla surferów, którzy od bladego świtu maszerują z deskami na pobliskie plaże łapać co silniejsze fale.
Kolejny dzień był wycieczką przez kolejne plaże z klifami, urwiskami, wielkimi falami umiłowanymi przez surferów. Każda kolejna plaża była całkowicie inna od poprzedniej, a Piotrek już nie mógł wytrzymać, aż znajdziemy trochę czasu i będzie mógł wypożyczyć deskę i choć przez godzinę powalczyć z falami, co niestety się ostatecznie nie udało, gdyż gdy dojechaliśmy do ostatniej plaży, którą zaplanowaliśmy na ten dzień, okazało się, że jesteśmy na niej całkiem sami i nie ma skąd wypożyczyć deski. Kąpiel jednak zaliczona – Atlantyk o tej porze roku był bardzo niespokojny.
I takim sposobem na wieczór dotarliśmy do Lizbony, gdzie spędzić mieliśmy kolejne 2 noce w bardzo przyjemnym hostelu z Patio na dachu, o czym już w następnym wpisie 🙂
2 komentarze
Can’t read your text, but really cool pictures… 😉
Thx!