Bangkok na zakończenie wyprawy!
Bangkok – jak dotarliśmy? Do Chumphon, czyli miejscowości, gdzie prom zmienialiśmy na busa, dopłynęliśmy tuż przed 5 rano. Przespaliśmy na promie całą noc, obudziły nas dopiero światła, gdy obsługa budziła wszystkich z informacją, że zaraz cumujemy i wysiadamy. Nigdy się nie spodziewaliśmy, że na promie zaśniemy tak mocno.
Busem z Chumphon do Bangkoku
Wysiedliśmy z promu, chwila oczekiwania i przyjechał po nas bus, którym udaliśmy się do Bangkoku. Najpierw postój godzinny w knajpie rodziny kierowcy – punkt 6 wyjechaliśmy w stronę Bangkoku. Po drodze dwa razy przerwa i o 13 byliśmy na miejscu. Bus wysadził nas tuż przy pałacu królewskim, nie jechał na dworzec, zatem mieliśmy dosłownie kilka minut pieszo do naszego hotelu na ulicy Rambuttri. Tym razem postanowiliśmy, że zostaniemy w tym samym miejscu, w którym nocowaliśmy będąc 1,5 roku temu w Bangkoku, jako że planem na ten dzień i noc był totalny chill, zabawa i godne pożegnanie się z Bangkokiem. Bangkok potrafi wciągnąć, nieuchronnie oferując zbyt wiele przygód, przyjemności i szaleństwa.
Zameldowaliśmy się w hotelu, rzuciliśmy plecaki w pokoju i od razu udaliśmy się do naszego ulubionego ulicznego straganu na pad thai i sajgonki. Za każdym razem, gdy jesteśmy w Bangkoku, jemy tu kilka razy dziennie, nie mogło być inaczej tym razem.
Relaks w Bangkoku
Krótki spacer po Khao San, shake ananasowy i wróciliśmy do naszego hotelu, na ostatnie jego piętro, gdzie na dachu mamy basen. Trzeba odpocząć i zregenerować siły przed ostatnią nocą w Bangkoku 🙂 Karolina pisze bloga, Piotrek nieco bardziej leniwie 🙂
Dzielnica Patpong
…czas więc ogarnąć się i zacząć tą noc! Najpierw ruszyliśmy tuk tukiem do dzielnicy Patpong, czyli dzielnicy rozkoszy, uciech – lokalne Red Light District. Prócz domów publicznych, dzielnica ta słynie z nocnego marketu, gdzie chcieliśmy kupić drobne upominki dla rodziny. Pamiętajmy, by ceny mocno negocjować, bo są baaaardzo zawyżone. Jeśli jednak ktoś liczy na to, że tutaj kupi piękne, kolorowe, tajskie pamiątki – uwaga, nie nastawiajcie się na to i tylko na to miejsce. Podstawowe, najbardziej charakterystyczne rzeczy owszem, kupicie, ale dużo lepsze i tańsze dostaniecie w Chiang Mai. Tutaj króluje chińszczyzna. Warto jednak się przejechać, przespacerować, zjeść lokalne przysmaki, których tu od groma na straganach ulicznych. Gdy byliśmy tu 1,5 roku temu, można było dostać dużo więcej lokalnych, tajskich, tradycyjnych wyrobów niż teraz.
Khao San Road
Dalej złapaliśmy taksówkę i wróciliśmy na Khao San. Impreza powoli zaczynała się rozkręcać. Słynne magiczne wiaderka królują i tutaj. Wiaderka w Bangkoku to już podstawa. Ostatnia noc w Bangkoku nie może jednak obyć się bez ostatniego „Foot Massage”, wracamy więc na naszą Rambuttri, gdzie atmosfera, choć wciąż mocno imprezowa, jest jednak nieco ciszej i łatwiej się tu zrelaksować. 30 minut masażu stóp – 150 bahtów za osobę, czyli mniej więcej 18zł.
Bangkok nocą
I przyszedł czas na szaloną noc w Bangkoku! Na Khao San możesz robić wszystko, o czym jeszcze nie śniłeś – pić do białego rana, tańczyć na środku ulicy ze świeżo poznanymi ludźmi, zrobić sobie tatuaż, iść na masaż, kupić milion zbędnych pamiątek, zjeść skorpiona czy pająka, wciągać gaz rozśmieszający i wiele, wiele innych. To największa azjatycka impreza. Pamiętajcie jednak, że jeśli następnego dnia z samego rana macie jakieś ważne plany (jak my – samolot!), wszystko z umiarem! Tańczyliśmy na środku Khao San razem z tłumem otaczających nas ludzi, a rano ledwo zdążyliśmy na samolot, bo budzik dzwonił na tyle nieprzekonująco, że go zwyczajnie nie usłyszeliśmy.
Pożegnanie z Tajlandią
Rano więc musieliśmy biec łapać taksówkę, wiedząc, że korki o tej porze będą skutecznie odwodzić nas od dojechania na lotnisko na czas. Po drodze wypadek, wszystko stoi, serio, ledwo zdążyliśmy na samolot, w głębi serc ciesząc się, bo w sumie wcale nie chce nam się stąd wracać 🙂
Ostatecznie jednak zdążyliśmy na samolot, lecący najpierw do Helsinek, gdzie mieliśmy przesiadkę. Dalej zaś polecieliśmy jeszcze na 2 dni do Izraela, bo czemu nie?! Krótki postój po drodze do domu i stopniowa aklimatyzacja nikomu nie zaszkodziła. Toteż po północy, po drodze będąc w lodowatych Helsinkach, gdzie wysiadając z samolotu zgrzytały nam zęby… Bo przecież kilka godzin temu było 36 stopni, a w Helsinkach -15, dotarliśmy wreszcie do Tel Avivu, gdzie z racji godziny przylotu, spać musieliśmy na lotnisku. Recepcja naszego hostelu działała tylko do 23. Pociągi i autobusy z lotniska nie jeżdżą całą dobę, toteż całkowicie świadomie podjęliśmy decyzję, by noc spędzić na lotnisku. Z samego rana zaś ruszyliśmy w drogę do naszego hostelu w Tel Avivie, gdzie wzięliśmy szybki prysznic, rzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy na cały dzień do Jerozolimy. Chcesz poczytać? Sprawdź tutaj
Chcesz poczytać więcej o naszych azjatyckich wyprawach?
Sprawdź tutaj i zakochaj się w Azji!
1 komantarzy
Marek był w Bangkoku wiele razy, ja w czasie naszej pierwszej podróży do Azji, po raz pierwszy.Oblepił mnie potworny upał i brak powietrza.To szalone miasto,które nigdy nie śpi.
Mieliśmy jakiś hotelik nad knajpką, więc wrażenia gwarantowane.Podobały mi się bardzo zabytki, wszystkie najważniejsze odwiedziliśmy.Rybkom nie daliśmy oskubać naszych nóg ,ani się pomasować.Jedzonko było przepyszne,chociaż czasami nie wiedziałam,co jem.
Szaleńcza jazda tuk-tukiem zostanie mi do końca życia.
Wypożyczyliśmy samochód i po wielu godzinach wydodstaliśmy się z tego wielomilionego molocha.
Mimo wszystko fajnie wspominam Bangkok-)
Serdecznie pozdrawiam!!!!