Do Hanoi pomimo licznych przerw po drodze i nawolywania drugiego kierowcy przez otwarte drzwi w autobusie, by ludzi z ulicy dolaczyli sie do podrozy, dojechalismy na czas. Od razu mozna bylo zauwazyc, ze Hanoi znacznie rozni sie od pozostalych wietnamskich miast – z jednej strony jest bardzo duze, widac cale mnostwo samochodow, wiezowce. Z drugiej jednak strony jest tu wciaz cos takiego, co nie pozwala traktowac Hanoi jako wielkiej metropolii bedacej stolica panstwa. Osobiscie na nas wieksze wrazenie zrobil Sajgon, czyli Ho Chi Minh City i wedlug nas to miasto bardziej nadaje sie na stolice, ale wszystko jest kwestia indywidualnego gustu. Na pewno w Hanoi nie da sie opetac od turystow, ktorzy sa wszedzie, zawsze, na kazdym kroku.
Pierwsze, czego zaznalismy w Hanoi na powitanie – nasz autobus wjechal na dworzec, a na niego doslownie RZUCILI SIE kierowcy taksowek i skuterow, walac z calej sily w okna, drzwi. Ciezko bylo w ogole wydostac sie z autobusu, byla istna walka tubylcow o klientow, a ze przyjechalo duzo bialasow – bedzie okazja zarobic 🙂 Tutaj juz naprawde przeginaja, bo za 4 km jazdy taksowka chcieli 400 000 dongow czyli 18 dolarow. Popukalismy im w glowy i wyszlismy na cwaniaka z plecakami na plecach. Wciaz gonili nas niektorzy taksowkarze, jeden z nich nawet za nami jechal – ostatecznie zgodzil sie na 4,5 dolara za cala nasza piatke, wiec wszystko jest kwestia mozolnych negocjacji. Kazda ulica calkowicie przepelniona samochodami, skuterami, nikt nie respektuje zadnych praw pieszych, o czym tez przekonamy sie w ciagu dnia probujac isc chociazby ulica, na ktorej jest nasz hostel.
Jeszcze tego samego wieczoru postanowilismy zrobic lekki rekonesans odnosnie Ha Long Bay – cen, ofert i opcji, by nastepnego dnia wykupic wycieczke. Interesowala nas opcja z noclegiem na lodzi w zatoce, a z racji tego, ze wszedzie czytalismy i slyszelismy o jakis katastrofalnych cenach tego typu wycieczek, wiedzielismy, ze czeka nas ciezkie poszukiwanie i negocjowanie. Wiedzielismy, ze jest opcja tansza, gdzie rzekomo po statku lataja szczury i karaluchy, jedzenie jest marne, a statki wygladaja, jakby mialy zaraz zatonac i opcja minimum dwa razy drozsza, ale tez czystsza i bardziej komfortowa. Trzeba wiec bylo zastanowic sie, co jest silniejsze – nasza slynna cebula, czy tez obrzydzenie na widok biegajacych dookol nas “przyjaciol” 🙂
Zrobilismy obchod po kilku, o ile nie kilkunastu biurach i juz mniej wiecej dokonalismy wyboru, czekalismy jednak na decyzje Kamila, czy jedzie z nami, gdyz wiedzielismy, ze jeszcze nie do konca jest w dobrej kondycji, by jechac i spac na lodzi. Postanowilismy wiec wstrzymac sie z decyzja do dnia nastepnego, tymczasem na wprost naszego hostelu wyczailismy miejsce, do ktorego bedziemy juz wracac kazdego wieczoru w Hanoi – piwo za 0,2 dolara prosto z kegi na plastikowych krzeselkach na chodniku i przemila kobieta, ktora swoim blogim usmiechem zachecala nas do kolejnej wizyty 🙂
Jak sie nastepnego dnia rano okazalo, Kamil wciaz jeszcze nie czul sie najlepiej, zdecydowal wiec, ze odpuszcza Ha Long, my zas poszlismy z samego rana wykupic wycieczke dla naszej piatki w biurze, ktore mialo najlepsza oferte poprzedniego dnia. O Ha Long – kosztach, organizacji itd bedzie mowa w nastepnym wpisie, totez tutaj ta kwestie pominiemy 🙂
Nasz hostel zlokalizowany byl przy jednej z najbardziej uczeszczanych ulic w sensie rozrywki – tu jest mnostwo knajp, restauracji, hosteli, imprez, koncertow. W zasadzie o kazdej porze dnia i nocy cos sie tu dzieje. Przy tym byl polozony bardzo blisko jeziora Hoan Kiem – rzekomo zyja w nim zolwie, jednak my nie widzielismy ani jednego. W kazdym razie jest to miejsce spotkan tubylcow, ktorzy od switu do nocy obecni sa dookola jeziora. Szczegolnie noca jest tu bardzo ladnie, gdyz caly deptak dookola jeziora jest bardzo ladnie oswietlony.
Pierwszym punktem podczas naszego zwiedzania stolicy Wietnamu bylo Muzeum Narodowe i Muzeum Rewolucji. Trzeba przyznac, ze bilety wstepu w Hanoi sa bardzo przyjemne dla kieszeni, znizki studenckie sa respektowane niemal wszedzie, a daja je na podstawie nawet dowodu osobistego 🙂
Muzeum Narodowe mialo bardzo ciekawe zbiory dotyczace dlugiej historii Wietnamu- oczywiscie nie zabraklo posagow Buddy, ale mozna bylo znalezc tez wiele eksponatow z czasow dynastii wietnamskiej. Ogolnie muzeum warte odwiedzenia. Wstep 15 000 dongow – 0,7 dolara.
Po drugiej stronie ulicy zlokalizowane jest Muzeum Rewolucji, ktore dzis juz jest czescia Muzeum Narodowego. Spodziewalismy sie tam ciekawej wystawy o komunizmie, znalezlismy zas nudna wystawe skladajaca sie w wiekszosci ze zdjec osob, ktore pisaly cos o komunizmie i ich odrecznych notatek, paru zdjec Ho Chi Minha i obowiazkowo odrobiny propagandy dotyczacej Amerykanow w Wietnamie. Ogolnie nic specjalnego. Warto jednak przy okazji pamietac, ze wszystkie muzea w Hanoi w ciagu dnia maja przerwe w funkcjonowaniu – powiedzmy – sieste, ktora jest w okolicach poludnia, nalezy wiec o tym pamietac przy okazji planowania zwiedzania stolicy Wietnamu.
Po drodze jeszcze salon fryzjerski zlokalizowany na chodniku, fryzjer goli brzytwa, wszystko, co potrzebne do eleganckiej fryzury ma na miejscu 🙂 Konrad bardzo powaznie zastanawial sie, czy nie skorzystac z uslug.
Dalej ruszylismy do Wiezienia Hoa Lo – wiezienia francuskiego, gdzie przetrzymywani byli w czasach francuskiej jurysdykcji wietnamscy wiezniowie polityczni, zas w czasach wojny wietnamskiej – amerykanscy jency polityczni. Nie obylo sie oczywiscie bez propagandy – zdjec, na ktorych pokazano jak to Amerykanie zniszczyli caly Wietnam, wymordowali mase ludzi, podczas gdy Wietnam pozwalal Amerykanow ubierac choinke w wiezieniu, organizowac swieta, ucztowac, bawic sie, wszyscy sa usmiechnieci i szczesliwi – istna sielanka. Oczywiscie nie oznacza to, ze popieramy amerykanska interwencje w Wietnamie, nie zamierzamy jej tutaj oceniac, ale ow kontrast na wystawie bardzo rzucil sie w oczy.
Wieczorem zas umowilismy sie z Kamilem w kawiarni jego Dziadka, w ktorej serwowana jest kawa prosto z jego pol uprawnych. Kamil czul sie juz znacznie lepiej, ale na Ha Long sie jeszcze nie nadawal. Co by jednak nie powiedziec, kawka byla wysmienita, a przy tym swa wizyta zaskoczyl nas Wujek Kamila, ktory przejal interes Dziadka i zarzadza rodzinnym interesem. Wujek niegdys mieszkal w Polsce i mimo, ze przez 20 lat nie uzywal jezyka polskiego, staral sie komunikowac sie z nami w naszym ojczystym jezyku 🙂 Milo bylo wysluchac wspomnien o Polsce z czasow, gdy my jeszcze bylismy dzieciakami i choc wiadomo, ze w jakis sposob dzielil nas jezyk, to jednak mile towarzystwo bylo bezcenne. Na pozegnanie obdarowal nas wszystkich wlasna kawa z Dziadkowych popol z okolic Dalat, dzieki czemu bedziemy mogli do Polski przywiezc ow wysmienity aromat 🙂
Fota z Wujkiem obowiazkowo 🙂
Po drodze zaliczylismy jeszcze typowy wietnamski deser, czyli mleko kokosowe, mleko kondensowane i kawalki kokosa – taka zupka na slodko – specyficzny smak, ale bardzo dobre. Po tym deserze zas wrocilismy przepakowac rzeczy i przygotowac sie do wyjazdu do Ha Long, gdyz rano mielismy wyjechac na 2 dni na lodz. Kolejny wpis o Ha Long juz niebawem, tymczasem nasza podroz po Azji powoli dobiega konca i zaczynamy sie juz psychicznie nastawiac na powrot do zimnej Polski…