Wycieczkę do Ha long zakupiliśmy w jednym z biur turystycznych, których jest mnóstwo w Hanoi, szczególnie w dzielnicy, gdzie znajdował się nasz hostel. Przejrzeliśmy niemal kilkanaście ofert w różnych biurach, ostatecznie wróciliśmy dp jednego z pierwszych, gdzie udało nam się wynegocjować dosyć atrakcyjną cenę – 53 dolary za wycieczkę. W cenie zawarty był dojazd autobusem w dwie strony, opieka przewodnika, pobyt na łodzi wraz z noclegiem, posiłki na łodzi i co ważne – podatki. Dlaczego ważne? Otóż we wszystkich ofertach, które nam proponowano oczywiście nic nie mówiono o podatkach, co oznaczało, że nie są one wliczone w cenę. W biurze, w którym ostatecznie zakupiliśmy wycieczkę, także podatek nie był wliczony w cenę, ostatecznie udało nam się wynegocjować cenę 53 dolarów wraz z podatkiem. Należy o tym pamiętać, by bardzo dokładnie czytać ofertę, gdyż Wietnamczycy jak to Wietnamczycy, chcąc standardowo już zarobić na białasach, sprzedając wycieczkę, nie mówią o ukrytych kosztach, czego efektem na łodzi już jest konieczność dopłacania. Dlatego też trzeba dokładnie czytać ofertę i wszystkie wątpliwości od razu wyjaśniać, jeszcze przed zapłaceniem. My w celu dodatkowego zabezpieczenia zażyczyliśmy sobie spisania kwitków, w których napisane zostało, że wszystko już zapłaciliśmy, łącznie z podatkiem i że niczego więcej płacić nie będziemy musieli z dopiętą wizytówką osoby, która sprzedawała wycieczkę. Niejednokrotnie na portalach internetowych można znaleźć wylewane żale turystów, którzy na łodzi, tudzież w autobusie, musieli dopłacać drugie tyle przez to, że nie doczytali i nie dopytali w biurze o resztę kosztów. Przy okazji pamiętać należy o tym, że napoje nie są wliczone w cenę, a za złapanie na wniesieniu swoich napoi na pokład płaci się karę w wysokości dolara za każdą puszeczkę i 20 dolarów za butelkę alkoholu 😛 Spodziewając się gigantycznie wysokich cen byliśmy ubezpieczeni mając w plecakach kilka puszeczek piwa, które schowaliśmy na dnie plecaków na wszelki wypadek, okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie, bo ceny na statku były całkiem przystępne 🙂
Autobus odebrał nas punkt 8:20 z hostelu i ruszyliśmy dalej po kolejnych uczestników tripa, by dalej wyjechać z Hanoi w kierunku Ha long. Wyjazd z Hanoi nieco nam się przedłużył, gdyż kierowca nie mógł znaleźć hostelu, z którego mieliśmy zabrać ostatnie 5 osób.
Po drodze obowiązkowo przerwa 20minutowa, tym razem chyba nie można było wybrać miejsca bardziej „turystycznego”, w którym można było kupić niemal wszystko – jedzenie, pamiątki, ubrania, obrazy, z tym że mniej więcej 5x drożej niż normalnie. Jedyne miejsce, w którym ceny były normalne, było zamknięte dla turystów z wielką czerwoną tabliczką „Staff only”, gdzie mogli sobie zjeść kierowcy i przewodnicy w normalnych cenach. Dlatego też wszyscy turyści tylko pokręcili się z nudów dookoła sklepu nie kupując niczego i czekając, aż kierowca łaskawie skończy konsumowanie posiłku 🙂
Dalej już jechaliśmy bez postoju aż do Ha long, gdzie dotarliśmy około 12:30, wyszliśmy z autobusu i zaatakowały nas wietnamskie kobiety handlujące charakterystycznymi wietnamskimi czapkami. I tu zaskoczenie – cena 20 000 dongów, zeszła ostatecznie do 15 000, czyli 0,7 dolara – jak dotąd najtaniej, więc zakupiliśmy od razu kilka. Czapki przydały się nawet na łodzi, gdyż idealnie chronią przed słońcem całą głowę i twarz, a w razie innych warunków pogodowych, są idealne także na deszcz 🙂
Po krótkim oczekiwaniu na ogarnięcie formalności przez przewodnika, wsiedliśmy na małą łódkę, która miała nas „zawieźć” na docelową łódź. Tu mieliśmy się przekonać za co dokładnie zapłaciliśmy, gdyż już byliśmy przygotowani na to, że pomimo zapewnień, łódź będzie wyglądać nieco inaczej niż na pięknych zdjęciach w folderze, które pewnie są sprzed 20 lat, aczkolwiek, jako że zapłaciliśmy za rzekomo droższą ofertę i lepszą łódź (licząc na to, że tu karaluchów i szczurów, o których krążą legendy) nie spotkamy, liczyliśmy chociaż na to, że będzie w miarę czysto 🙂 I tak też naszym oczom ukazała się łódź, która i tak wyglądała z zewnątrz lepiej niż te, które mijaliśmy po drodze 🙂
Od razu zaprowadzono nas do jadalni, gdzie zaserwowano nam lunch. I tutaj znowu zaskoczenie, gdyż czytaliśmy mnóstwo opinii na portalach, że jedzenie na łodziach jest bardzo słabe i w ilościach nie pozwalających na zaspokojenie głodu, u nas zaś jedzenia było aż za dużo i przyznamy, że było całkiem smaczne.
Po lunchu rozdano nam klucze do pokoi, byśmy mogli zanieść swoje rzeczy i statek ruszył w drogę do jaskini, które mieliśmy zwiedzać. Mała łódka dowiozła nas na brzeg, zeszliśmy na ląd i rozpoczęliśmy krótki spacer po jaskiniach, które były duuuużo większe, niż się spodziewaliśmy. Szkoda tylko, że tak zepsuli je poprzez kiczowate kolorowe lampki, ale cóż, Azjaci już tak mają, że lubią kolory 🙂
Po powrocie na pokład rozpoczęło się tzw. Happy Hours, dzięki czemu wszyscy oddali się podziwianiu widoków przy akompaniamencie muzyki z taniutkim piwem w ręce 🙂
Nocleg na łodzi był genialną okazją do tego, by móc podziwiać zachód słońca z samego środka Zatoki Ha Long i rozkoszować się widokami, a przyznać trzeba, że jest, co podziwiać. Dowody poniżej 🙂
Ostatecznie łódź zacumowała i mogliśmy skakać z łodzi do wody, czemu oddali się głównie nasi panowie 🙂
Dalej zaś zjedliśmy kolację i mogliśmy próbować swych sił w wędkowaniu i łapaniu kalmarów, jednak nikomu się nie udało nic złapać. Przynajmniej załoga na chwilę czymś zajęła większość wygłodniałych turystów 🙂
Ostatecznie wieczór skończył się na karaoke, które Wietnamczycy uwielbiają z tego, co zdążyliśmy zauważyć w miastach, gdzie roi się od knajp z karaoke. U nas popularne było lat temu kilka, o ile nie kilkanaście 🙂 W każdym razie po zaśpiewaniu przez Kondzia „No woman no cry” reszta niedobitków udała się do spania. My zaś posiedzieliśmy jeszcze chwilę i sami padliśmy, by wstać rano na wschód słońca – drugiej takiej okazji w zatoce Ha long nie będzie!
Pobudka 5:30, wyjście na pokład i oczekiwanie, aż słońce wynurzy się zza wzgórz…
Pływający sklep obowiązkowo! 🙂
Jeszcze chwila drzemki, a o 7 śniadanie, po śniadaniu zaś kajaki – póki jeszcze słońce nie dawało się aż nadto we znaki 🙂
Po kajakach zaś jeszcze ostatnia możliwość skakania do wody z łodzi, czemu znów oddali się nasi panowie, kręcąc milion filmów, których tu nie wrzucamy ze względu na ich wielkość 🙂
Dalej zaś powoli ruszyliśmy ku portowi, opalając się na leżakach i podziwiając widoki nas otaczające…
W drodze powrotnej można było spróbować swoich sił w przygotowywaniu słynnych sajgonek 🙂
I tak oto dobiegł końca nasz rejs po Zatoce Ha long, z którą smutno było się żegnać…
Z portu odebrał nas nasz autobus i ruszyliśmy w drogę do Hanoi, gdzie mieliśmy spędzić jeszcze tylko jeden, ostatni dzień w Azji, przed powrotem do Europy…
Podsumowując zaś nasz wypad do Ha long, przyznać trzeba, że zadowoleni jesteśmy z tego, że wybraliśmy opcję z noclegiem. Jednodniowy wyjazd nie pozwoliłby nam na wypłynięcie w głąb zatoki, podziwianie zachodu i wschodu słońca, spędzenia nocy na łodzi, gdy nie ma też tylu łodzi, ile jest ich w ciągu dnia. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć niemal opustoszałą zatokę, która za dnia jest przepełniona łodziami. Mogliśmy się wsłuchać w ciszę, której brakuje w wielkomiejskim zgiełku, szczególnie w Hanoi. Zaskoczeni też byliśmy też samą wycieczką, gdyż spodziewaliśmy się, że nasza łódź pomimo pięknych zdjęć w folderze, że będzie kompletną ruiną, a jedzenie będzie marne. Oczywiście łódź nie była pierwszej młodości i czasy świetności ma już za sobą, jednak legendy o szczurach i karaluchach są tylko legendami, przynajmniej na tej łodzi, na której my mieliśmy okazję być. Gdyby ktokolwiek wybierał się do Ha long i miał czas, polecamy opcję z noclegiem – warto dopłacić i móc spędzić w zatoce więcej czasu 🙂
Kolejny wpis o Hanoi już jutro, my zaś pozdrawiamy już z zimnej polskiej rzeczywistości, do której dotarliśmy po nieco skomplikowanej podróży powrotnej, o której będzie tu jeszcze mowa 🙂