Kolejny dzień w Hanoi i zarazem ostatni już w Azji rozpoczęliśmy od wizyty w Parku towarzysza Lenina. Jak na niedzielę przystało, wypełniony był po brzegi Wietnamczykami i ich dziećmi świętującymi wolny dzień – istna sielanka. Mini wesołe miasteczko, kawiarenki na powietrzu, łowienie ryb prosto z jeziorka, ciuchcia dla dzieciaków. A my, jako duże dzieci wpakowaliśmy się do ciuchci by objechać sporych rozmiarów park. Nie wiedzieć czemu, z naszego wagonika rodzice zabrali swoje Wietnamskie dzieci, tak jakbyśmy im mieli zrobić krzywdę. Cóż, przynajmniej mieliśmy cały dla siebie 🙂 Park jest rzeczywiście duży i obejście go zajęłoby nam masę czasu, a niekiedy dobrze jest się cofnąć do dziecięcych lat…:)
Okazało się, że prócz tego, że w parkach aż roiło się od Wietnamczyków ze swoimi pociechami, na każdym kroku w każdym innym miejscu natykaliśmy się na studentów, którzy tego dnia w swoich galowych strojach mieli sesje zdjęciowe ze swoimi dyplomami ukończenia studiów. Nie można się było od nich opędzić szczególnie w lokalnej Świątyni Literatury – dość przyjemnym jak na Hanoi miejscu. Niewątpliwie przyjemniej by było bez tłumów studentów i ich rodziców, aczkolwiek miało to też swój urok. Biali ludzie oczywiście byli dla nich sporą atrakcją 🙂
Jako że nie było możliwości zrobienia jakiegokolwiek zdjęcia bez udziału studentów, to jak widać powyżej wykorzystaliśmy okazję to porobienia zdjęć ze studentami, czemu nie Emotikon smile Jednak przyznać trzeba, że Świątynia Literatury to bardzo ładne miejsce. Dodatkowo mała porada – panie w kasach oczywiście nie mają pojęcia o języku angielskim, więc wszystkim udało się wejść ze zniżką studencką za okazaniem polskiego dowodu osobistego 🙂
Owoce, jak zwykle z tej części świata samym widokiem zachęcają do zjedzenia i pani w wietnamskiej czapce – standardowy widok w Wietnamie. Nie omieszkaliśmy przywieźć czterech takich czapek ze sobą do Polski 🙂
Kolejnym punktem na naszej mapie Hanoi, w związku z wyborami w Polsce, były odwiedziny w polskiej ambasadzie, by wypełnić obywatelski obowiązek! Przemiła wizyta w ambasadzie, krzyżyk postawiony, szkoda tylko, że wynik ostatecznie nie po naszej myśli, ale robiliśmy, co mogliśmy! Tak my, jak i pozostałych 80 osób, zarejestrowanych tu, by oddać swój głos. Pamiętajmy o 65-leciu polsko-wietnamskich stosunków dyplomatycznych – plakaty porozwieszane dookoła ambasady wyraźnie o tym przypominają!
Dzielnica ambasad znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie mauzoleum słynnego Ho Chi Minha – wietnamskiego przywódcy. Spoczywają tam zwłoki mentora, podczas naszej wizyty jednak ciało Ho Chi Minha “przebywały” w Rosji na delikatnym “restaurowaniu”. Nie jest żadną tajemnicą, że idea zbudowania mauzoleum wzięła swą inspirację z Rosji właśnie i mauzoleum towarzysza Lenina. Mauzoleum pilnują 24 h na dobę gwardziści, można je oglądać tylko z odpowiedniej odległości, każdy podejrzany ruch jest od razu rejestrowany. Ah ten komunistyczny kult jednostki…
Zaraz zaś za mauzoleum znajduje się park z pałacem prezydenckim i posiadłościami Ho Chi Minha – samochód, którym jeździł, domek letniskowy, biurko i pióro, którym pisał, biurko, przy którym siedział. Relikwie narodowe. Wstęp mocno ograniczony.
Dalej zaś należało odwiedzić kolejny punkt na komunistycznej mapie Hanoi – pomnik towarzysza Lenina, otoczony flagą oraz sierpem i młotem zrobionym z kwiatów. Przyjaciela narodu trzeba czcić, wiadomo.
Po drodze oczywiście fryzjer uliczny, Konrad znów nie zdecydował się skorzystać z usług…:)
Jednym z punktów na naszej mapie Hanoi był katolicki kościół, dość rzadki widok w tej części Azji:
Na wieczór umówieni już byliśmy z Kamilem i jego przemiłą kuzynką na kolację pożegnalną w restauracji z wietnamskimi przysmakami, toteż powoli kierowaliśmy się w stronę hostelu, by zdążyć się przez kolacją odświeżyć i przebrać. Po drodze obowiązkowo ostatni spacer dookoła jeziora Ho Hoan Kiem, będącego w bliskim sąsiedztwie naszego hostelu:
I odwiedziliśmy wyspę na jeziorze, gdzie znajduje się słynny żółw z Hanoi. Żółw ten jest częścią wietnamskiej historii, znaną każdemu wietnamskiemu dziecku. Według legendy, przywódca powstania Lê Lợi wypędził chińskich najeźdźców magicznym mieczem otrzymanym od mieszkańca jeziora Hồ Hoàn Kiếm – potężnego żółwia.
Kiedy już jako zwycięzca Lê Lợi poszedł nad jezioro, żółw zażądał zwrotu miecza (stąd nazwa zbiornika: Jezioro Zwróconego Miecza – Hồ Hoàn Kiếm), zanurzył się z nim głęboko w wodzie i ukrył do następnego razu, kiedy Wietnam znów będzie potrzebował obrony. Poniżej niejako legendarny żółw, do dziś czczony przez mieszkańców Hanoi:
Wieczorem zaś śpiewającym krokiem dotarliśmy na kolację, gdzie spotkaliśmy się z Kamilem i jego kuzynką. Wybrali całą masę wietnamskich dań, które mieliśmy po raz ostatni skosztować, a nasz stół aż uginał się od lokalnych przysmaków:
Kolację szybciej opuścić musiał Konrad, który jechał tego samego wieczoru do Sapy oraz Kostek i jego brat, którzy koniecznie chcieli zobaczyć mecz, my zaś ruszyliśmy z Kamilem na spacer po Hanoi, które nocą jest dużo ładniejsze niż za dnia. Szczególnie okolice wspomnianego już jeziora robią duże wrażenie nocą.
Tłumy na ulicach jednak są nie mniejsze niż za dnia i wciąż trzeba uważać, by nie skończyć śmiercią tragiczną pod jednym z tysiąca skuterów 🙂
Przed snem jeszcze ostatni deser – owoce obowiązkowo z mlekiem kondensowanym – to niesamowite, jak słodkie danie potrafią jeść Wietnamczycy!
I czas się pakować, następnego dnia jeszcze szybki lunch z Kamilem i zbieramy się do Polski, nie wiedząc jeszcze, jak skomplikuje nam się powrót do domu, o czym już w następnym wpisie!