Do Kutaisi ruszyliśmy marszrutką tuż o poranku. W hostelu personel o tej porze jeszcze nie funkcjonował po całonocnej imprezie 🙂
Dystans z Batumi do Kutaisi to jakieś 150km, jechaliśmy ok. 3 h. Tu już mieliśmy spędzić cały dzień z plecakami, jako że wylatywaliśmy nad ranem do Katowic, po spędzonej na lotnisku nocy.
Najpierw złapaliśmy na dworcu gruzińskiego dziaduszka z taksówką, czy nie zawiózł by nas do monastyru Gelati. Oczywiście próbował nas namówić na całodzienną wycieczkę z nim, ale dla nad jedyne, co było ważne, to dostać się za miasto do Gelati. Wiele minut negocjacji i próba przekonania go, że nie, nie chcemy z nim jeździć cały dzień, nie, nie chcemy żadnej wycieczki dookoła miasta, chcemy tylko do Gelati. W końcu wsiedliśmy w jego sypiącą się ładę i ruszyliśmy w drogę, zastanawiając się, czy łada i 80letni staruszek będzie w stanie wyjechać na szczyt wzgórza, gdzie znajduje się wielowiekowy monastyr. Warto tu podkreślić, że przed wejściem do samochodu uzgodniliśmy z kierowcą cenę i trasę, na którą się zgodził. To tak zanim opiszemy dalszy ciąg zdarzeń.
Jakimś cudem się udało. Tutaj już trzeba ściśle przestrzegać garderoby – kobiety w długich spódnicach, ramiona i włosy przykryte, nie ma dyskusji. Monastyr powstał jeszcze w XII wieku i był jednym z głównych ośrodków kultu i intelektualnych w kraju. Także tutaj znajdują się groby wielu dostojników gruzińskiej cerkwi oraz króla Dawida Budowniczego, jednego z najpotężniejszych gruzińskich władców. Zajął się nami uprzejmy Gruzin, który zajmuje się monastyrem, o dziwo całkiem nieźle mówił po polsku, więc mieliśmy szansę usłyszeć historię wielowiekowych fresków, które do dziś przetrwały na ścianach świątyni.
Dookoła zaś winniczki, ośnieżone wzgórza, połacie zieleni – istna sielanka. Gruzja w pełnej krasie
Po zwiedzaniu monastyru Gelati, kierowca miał nas odwieźć do Kutaisi w okolice katedry Bagrati. Tam mieliśmy zakończyć kurs i rozstać się z podstarzałą ładą. Niestety po drodze nasz staruszek uparł się, że weźmie nas gdzieś jeszcze, poobwozi nas po mieście, a my mu mamy za tą wycieczkę dopłacić. Tłumaczyliśmy mu, że nie chcemy oglądać Kutaisi przed okno samochodu, że chcemy wysiąść i spacerować, po swojemu i że ma nas zawieźć, zgodnie z wcześniejszą umową, pod katedrę i tam się rozstajemy. Dopiero podniesiony głos zadziałał, choć staruszek bardzo się zdenerwował i chciał dopłaty za to, że nie chcemy, żeby nas woził i za to, że nas obwiózł przez pół miasta Tłumaczyliśmy mu, że nie prosiliśmy o to, wręcz przeciwnie, nie chcieliśmy z nim jeździć, więc nie zamierzamy mu za to dopłacać. Skończyło się fochem dziadka, trzaśnięciem drzwiami, odjazdem z piskiem opon – nasz gruziński staruszek ma temperament, gdy trzeba 🙂
Na wzgórzu katedry, widząc wszechobecne słońce i Gruzinów dookoła leżących na trawniku, sami postanowiliśmy rozłożyć się na trawie i skorzystać z promieni słonecznych po kilku dniach w zimnie, lodowatym wietrze i śniegu. Za nami pasą się wszędobylskie krowy 🙂
Dalej zaś ruszyliśmy na lokalny targ, uwielbiając tego typu miejsca, gdyż pokazują w każdym niemal miejscu na świecie lokalne wyroby, tubylców, ich rutynę dnia codziennego, można też zawsze spróbować prawdziwych przysmaków, których nie dostaniesz w żadnej knajpie.
Wypróbowaliśmy masę lokalnych serów, kieliszeczek bimbru domowego wyrobu, wyszliśmy z targu z plastikową butlą z winem domowej roboty i wielkim kawałem koziego sera 🙂 W końcu jest to wyprawa do krainy winem płynącej i takie założenie było od samego początku, trzeba więc zakończyć z przytupem. W przeliczeniu na polskie złotówki, za całe 50groszy wyjechaliśmy kolejką na wzgórze, gdzie znajduje się ruina wesołego miasteczka, wciąż funkcjonuje, polskie normy budowlane i bezpieczeństwa raczej by nie pozwoliły na działanie tego typu placówki. Wyjazd kolejką nad rzeką, bez drzwi, po winie zaczyna wyglądać dość przerażająco.
To jedno zdjęcie musi wystarczyć, by opisać, cóż na szczycie zastaliśmy, bądź co bądź aura niesamowita, po winie staje się jeszcze bardziej niesamowita, na tyle, że nie udało się zrobić więcej zdjęć, wybaczcie, dawno domowe wino nas nie wprowadziło w tak promienne nastroje, na tyle promienne, że nie dało się używać aparatu 🙂
Tutaj już główny plac w Kutaisi
Dalej zaś kolacja i w drogę na lotnisko, gdzie spędziliśmy noc na jakże wygodnych kanapach, oczekując na nasz lot do Katowic. Polecamy serio spać na lotnisku, bo to, co się dzieję na 1,5h przed lotem na lotnisku w Kutaisi, to nie przesadzając ze słownictwem, istny burdel. Warto być więc odpowiednio wcześniej i ustawić się w kolejce do 20okienek, które trzeba odwiedzić zanim stanie się w kolejce do kontroli celnej. Wielu osobom ledwo udało się wsiąść do samolotu, a lot był przez to opóźniony, więc uczulamy.
Mamy jeszcze krótki filmik podsumowujący wyjazd do Gruzji, ale to zostawimy jako wisienkę na torcie, na następny wpis 🙂