Na dworzec pod Yangon dojechaliśmy tuż po 6 rano, złapaliśmy taksówkę i dojechaliśmy do naszego hostelu. W Birmie co do zasady, co jest miłe, jeśli tylko mają wolne pokoje, nie każą czekać do 14 na check in, tylko meldują gości najszybciej jak się da. Szybki prysznic i ruszamy czym prędzej w miasto, które powoli budzi się ze snu.
W Yangon znajduje się najważniejsza dla Birmańskich wyznawców buddyzmu, czyli absolutnej większości mieszkańców, świątynia – Shwedagon. Będąc w Birmie tej świątyni po prostu nie można nie zobaczyć. Stąd to właśnie w tym kierunku podążaliśmy z samego rana, by w miarę możliwości ominać tłumy, które odwiedzają świątynię każdego dnia.
Po drodze zahaczyliśmy o Maha Wizaya Pagodę, która jest tuż obok Shwedagon. O tej porze była praktycznie pusta, biegały po niej jedynie dzieciaki bawiące się z psami.
Dalej czas na najważniejszą świątynię buddyjską w Birmie – świątynię Shwedagon. Wstęp – 8000kyat za osobę (jakieś 7 dolarów). Koniecznie zasłonięte nogi – przestrzega się tego restrykcyjnie nawet u mężczyzn, ramiona, oczywiście bose stopy. Świątynia już na wejściu robi ogromne wrażenie.
Słów kilka o samej Shwedagon – legendy głoszą, że wewnątrz stupy znajdującej się w centralnej części kompleksu znajdują się włosy Buddy – ich ilość jest inna wedle każdej z legend, jednak co do zasady przyjmuje się, że znajduje się tam 6-8 włosów. Są one przechowywane wewnątrz stupy wraz z niezliczoną ilością skarbów i klejnotów. Na teren wokół samej stupy nie mają wstępu obcokrajowcy, jest ona otoczona kratami, każdy, kto wchodzi jest dokładnie sprawdzany. Stupa jest usytuowana na najwyższym wzniesieniu w okolicach Yangon. Wierzy się, że pagoda została zbudowana ok. 2500 lat temu. Nie do końca wiadomo, co się działo ze stupą aż do XIV wieku, wiadomo jednak, że przez kolejne kilkaset lat była rozbudowywana i odnawiana przez kolejnych władców, aż osiągnęła kształt, który możemy dziś podziwiać.
Co ciekawe i może wydawać się zabawne, przy wejściu na teren świątyni pojawia się znak informujący o zakazie latania dronami nad świątynią. Dlaczego? Ano dlatego, że cała stupa jest pokryta nie mieszczącą się w głowach zwykłego śmiertelnika ilością złota i kamieni szlachetnych. Ot, na samej kopule jest 4350 diamentów, na stożku, bagatela, 1090 diamentów. Ot, teraz zakaz latania dronami nabiera nieco więcej sensu. Według badań, stupa pokryta jest 9 tonami szczerego złota.
Dookoła stupy rozlokowanych jest całe mnóstwo mniejszych i większych posągów Buddy, wizerunków lwów, ogrów i innych stworzeń czczonych przez wyznawców buddyzmu. Na każdym kroku widać pogrążonych w transie mnichów buddyjskich i wiernych. Niesamowity widok.
Na terenie kompleksu znajdziemy też małe muzeum ukazujące historię pagody oraz miniatury pagody, parasola na pagodzie, dzwonów itd.
Wychodząc z kompleksu docieramy na lokalny targ, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie – od świeżych owoców, poprzez lokalne przysmaki kuchni birmańskiej, mini wizerunki Buddy, świeże kwiaty i podarki dla Buddy, które lokalni składają w darze Buddzie.
Zjedliśmy co nie co i ruszyliśmy dalej, najpierw do Mga Htat Gyi Pagoda, gdzie znajduje się olbrzymi posąg siedzącego Buddy, wysokość 16 metrów.
Dalej zaś, kilka minut od Mga Htat Pagody, docieramy do Chaukhtatgyi Paya, gdzie znajduje się potężny posąg leżącego Buddy, o długości ok. 72m. Rzesze wiernych odwiedzają pagodę każdego dnia, składając dary w postaci świeżych owoców i kwiatów. Może nie robi tak wielkiego wrażenia, jak ten złoty w Wat Pho w Bangkoku, gdyż przedstawiony jest w zupełnie inny sposób, jednak ogrom bije po oczach.
Dookoła oczywiście mnóstwo posągów Buddy z kolorowymi ledami dookoła głowy- standard w Birmie, ważne, żeby się świeciło.
Czas nadszedł, by ogarnąć, jak się dostać do Tajlandii i opuścić Birmę. Przeanalizowaliśmy szereg różnych opcji i za sprawą impulsu doszliśmy do wniosku, że lecimy do Singapuru! Bilety lotnicze z Birmy nie należą do najtańszych, toteż najmniej kosztowną opcją okazała się podróż do Bangkoku i dalej lot z Bangkoku to Singapuru. Za lot zapłaciliśmy 150zł liniami Tiger Air. Do tego w lokalnym biurze turystycznym kupiliśmy bilety na autobus do przygranicznej miejscowości Myawaddy, najtańszą opcją okazało się bookowanie biletu w biurze honorowanym rządowym certyfikatem – 12000kyat. W innych biurach ceny wahały się pomiędzy 18000 a 24000kyat.
Na zachód słońca wybraliśmy zaś park Bogyoke – wstęp płatny 300kyat od osoby, za fotografowanie, jeśli nie schowa się aparatu na czas – 500kyat. Park jest ogromny, więc jeśli chce się zdążyć na zachód słońca, by dotrzeć w miejsce, gdzie jest fajny widok na podświetlaną Shwedagon, warto wyruszyć dużo wcześniej.
Dalej zaś udaliśmy się coś przekąsić i padliśmy spać, gdyż ostatnie kilka nocy, kiedy w większości podróżowaliśmy nocnymi autobusami, albo wstawaliśmy na wschody słońca, gdy jeszcze było ciemno, dało nam się we znaki, a najbardziej naszym organizmom, które postanowiły odmówić nieco posłuszeństwa. Mieliśmy iść świętować Chiński nowy rok w Chinatown, ale po prostu zasnęliśmy. Następnego dnia bowiem o bladym świcie, tak, znowu, ruszaliśmy w drogę do Bangkoku, a to miał być i rzeczywiście był ciężki dzień i noc, niemal 21h spędzonych w autobusach, przekraczanie granicy birmańsko-tajlandzkiej.
Ruszyliśmy autobusem o godz. 8:00, był to najwcześniejszy autobus. Na dworcu trzeba być standardowo pół godziny przed odjazdem. Tym razem nasz autobus jechał dłużej niż zapowiadano i na granicę dotarliśmy dopiero o 17:40, 20minut przed zamknięciem przejścia granicznego, więc szczęście nas jeszcze nie opuściło. Gdybyśmy nie zdążyli przekroczyć granicy, nie byłoby szansy na dojazd do Bangkoku na czas na nasz wylot do Singapuru dnia następnego o 14:55. Cud.
Przekroczyliśmy granicę, wjechaliśmy znowu do Tajlandii. Z granicy kursują busiki i tuk tuki do dworca, z którego odjeżdżają autobusy do Bangkoku. Najwcześniejszy dostępny – wyjazd o godzinie 21:00. Bierzemy. Koszt -373bahtów. Tym razem, jak to w Tajlandii, toaleta na pokładzie, woda, ciastka, nawet fotele z masażem. Wsiedliśmy w autobus do Bangkoku i ruszyliśmy w drogę, mając już w głowach, co też zjemy na śniadanie na Khao San – świeże owoce, Sajgonki czy Pad Thai? Tajskie jedzenie jest absolutnie najlepsze! I po prostu zasnęliśmy, nie wiedząc nawet, kiedy dotarliśmy do Bangkoku. Ale o tym i o Singapurze, będzie kolejny wpis. Tymczasem zamykamy tu rozdział na temat Birmy, zakończył się przepięknym Yangon, które choć będąc największym miastem Birmy, jeszcze nie tak dawno stolicą kraju, jest miejscem pełnym uroku, niesamowitej atmosfery, na którą niewątpliwie składa się najważniejsza w kraju świątynia buddyjska, do której codziennie kierują się rzesze pielgrzymów oddanych modłom. Absolutnie różni się od betonowego Mandalaj, tutaj wszystko zdaje się być dopieszczone, błyszczące, piękne. Tak, Yangon było odpowiednim miejscem, by pożegnać się z tym pięknym krajem, w którym szczere uśmiechy mieszkańców i ciepło od nich bijące na długo będą gościć w naszych sercach.