Istnieje kilka możliwości dostania się do Aguas Calientes, czyli miejscowości zaraz pod Machu Picchu. Najłatwiejszym sposobem, ale też najbardziej kosztownym jest podróż pociągiem z Cuzco do Aguas Calientes ( ok. 80 dolarów w jedną stronę). My postanowiliśmy dostać się busem do miejscowości Hidroelectrica ( ok. 7 h), z której idzie się wzdłuż torów kolejowych i rzeki Urubamba około 8 km przez piękną dżunglę, a nad głowami nieśmiało spogląda co jakiś czas wyłaniające się Machu Picchu. Przejście z Hidroelectrici do Aguas Calientes zajmuje jakieś 2 godziny, a po drodze naprawdę jest co podziwiać.
Z Cuzco wyjechaliśmy około 8 rano, po drodze mijaliśmy kilka innych miejscowości, w których znajdują się inkaskie ruiny. Droga do Hidroelectrici należy do niezwykle malowniczych.
Do miejscowości Santa Maria droga była całkiem dobra, pokryta asfaltem, ale pełna serpentyn, niejednokrotnie wysokość przekraczała 4000 m n.p.m. Przy drodze rośnie mnóstwo palm bananowych. Dalej jedzie się już szutrową drogą, która momentami jest węższa i bardziej przerażająca niż Droga Śmierci w Boliwii. Tym bardziej, że tutaj jechaliśmy busem, a nie rowerem, który potrzebuje nieco mniej miejsca niż bus właśnie.
W miejscowości Santa Teresa zatrzymaliśmy się na szybki lunch (ostatni posiłek przed dotarciem do Aguas Calientes) i dalej już tylko jakieś pół godziny zostało do Hidroelectrici. Po drodze mijaliśmy kilka sztucznych wodospadów, których początek znajduje się w skałach, w środku których są ulokowane turbiny.
Ostatecznie dojechaliśmy do Hidroelectrici, skąd ruszyliśmy pieszo wzdłuż torów, z jednej strony nie mogąc się doczekać następnego dnia, gdy odwiedzimy Machu Picchu, z drugiej zaś nie chcąc wcale docierać do Aguas Calientes tylko zostać w dżungli.
Dość szybko naszym oczom ukazała się Machu Picchu Mountain i u jej stóp samo Machu Picchu.
Ostatecznie po lekko ponad dwugodzinnym marszu, gdy co chwilę zatrzymywaliśmy się na zdjęcia dotarliśmy do Aguas Calientes. Na głównym placu miał na nas czekać przewodnik, który miał nam dać nasze bilety na Machu Picchu i dać nam klucze do hostelu. Niemałe było nasze zdziwienie, gdy po drodze na plac wpadliśmy na Sue i Brada, czyli naszych Nowozelandczyków, którzy raczyli się piwem w ogródku przydrożnej knajpki. Okazało się, że przyjechali dzień wcześniej, ale dopiero następnego dnia, czyli wtedy kiedy my, idą na Machu Picchu i w ten sam dzień wracają do Cuzco, czyli dokładnie tak jak my. Doszliśmy do wniosku, że na pewno wpadniemy jeszcze na siebie następnego dnia i umówimy się wtedy na kolację w Cuzco. Dalej zaś poszliśmy na główny plac, na którym spędziliśmy 2 h czekając na jaśnie pana przewodnika, do którego wydzwanialiśmy kilka razy i słyszeliśmy ciągle, że za 5 minut będzie, a nam jedyne, co się cisnęło na usta to wszelkie możliwe przekleństwa.
Ostatecznie raczył zaszczycić nas swoja obecnością, dał nam bilety, pokazał, gdzie mamy opłaconą kolację, dał klucze do hostelu i pożegnaliśmy się, mając nadzieję, że więcej go nie zobaczymy. Wzięliśmy prysznic pod lodowata wodą, bo tutaj trudniej o ciepłą wodę (skoro i tak zawsze będą tu przyjeżdżać turyści to po co im ciepła woda, zapłacą bez względu na to czy woda będzie czy nie. Tyczy się to z resztą wszystkiego w hostelach w Aguas Calientes) i ruszyliśmy na kolację, a wraz z nami 6 innych osób, które jechały z nami wcześniej busem. Dalej zaś, „na dobicie” poszliśmy jeszcze sami do knajpki na pisco sour, by „ululać się” do snu, gdyż wcale nam się spać nie chciało, a wstać następnego dnia trzeba przed 4 30. Dlaczego tak wcześnie?
Istnieją 2 sposoby dostania się z Aguas Calientes do Machu Picchu. Jednym sposobem jest dojście tam pieszo stromą ścieżką, które zajmuje jakieś 1,5 h. Drugim sposobem jest przejazd autobusem ( 10 dolarów w jedna stronę, brak zniżek studenckich dla obcokrajowców, po co, niech płacą). Pierwszy autobus rusza o 5 30 (Machu Picchu otwierają o 6) i jedzie jakieś 25-30 minut. Jednak biletu nie można kupić na konkretną godzinę, więc o tym, do którego wsiądziesz autobusu decyduje kolejność. Toteż mniej więcej od 4 30 ustawia się kolejka, która rośnie z minuty na minutę, by dostać się na górę jak najszybciej. My byliśmy o 4 40 i kolejka była już taka, że udało nam się dostać do trzeciego autobusu, a za nami były całe tłumy ludzi. Zdecydowaliśmy się na autobus ze względu na fakt, że kupiliśmy też bilety na Machu Picchu Mountain, na którą trzeba wejść, zejść (w sumie jakieś 3 h, cena wejścia 7 dolarów), a potem mieliśmy jeszcze pieszo wracać do Hidroelectici na busa, który odjeżdżać miał o 15 (obowiązkowa obecność o 14 30), więc stwierdziliśmy, że jeszcze wchodzenie z samego rana z Aguas Calientes pod wejście do Machu Picchu to już byłoby za dużo dla naszych nóg.
Zaraz przed 6 byliśmy przed wejściem, obserwując kolejne zdyszane i wymęczone ścieżką osoby, które zdecydowały się na pieszą wyprawę przed wejście. Dostaliśmy od przewodnika śniadanie i ustawiliśmy się w kolejce do wejścia. Na Machu Picchu Mountain można wchodzić dopiero od godziny 7, toteż zdecydowaliśmy, że najpierw obejdziemy Machu Picchu z przewodnikiem, potem zaś odłączymy się od grupy i ruszymy na szczyt, by zdążyć wejść i zejść na czas. Obliczyliśmy, że aby być o 14 30 w Hidroelectrice, najpóźniej po 12 musimy być w Aguas Calientes, by jeszcze coś szybko przegryźć i ruszyć w drogę powrotną do Hidroelectrici.
Obecnie limit wejść w ciągu dnia do Machu Picchu to 2500 osób, jednak od stycznia przyszłego roku ma zostać ograniczona liczba wejść do 500 osób dziennie i będą mogły zwiedzać tylko przez 3 h. Docelowo jednak archeolodzy dążą do tego, by Machu Picchu zostało całkowicie zamknięte dla turystów ze względu na to, że skała na której stoi Machu Picchu zaczyna się coraz bardziej rozwarstwiać i tym samym samo Machu Picchu powoli niszczeje, w czym ruch turystów nie pomaga. Tak samo wpływ na niszczenie mają ponoć pociągi jeżdżące do Aguas Calientes, które wprowadzają powyższą górę w drgania, tak samo jak autobusy wywożące turystów na górę. Oznacza to jednocześnie, że ceny biletów wstępu, których ilość będzie mocno ograniczona, pójdą odpowiednio w górę, jako swego rodzaju towar luksusowy. Zdaje się więc, że udało nam się tu dotrzeć w ostatniej chwili.
Do Machu Picchu weszliśmy zaraz po 6 i naszym oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach. Opisywać szczegółowo nie trzeba, zdjęcia mówią same za siebie. Nic dziwnego, że ów obiekt został uznany za jeden z siedmiu cudów świata.
Ogólnie nie mogliśmy i w sumie dalej nie możemy wyjść z podziwu dla cywilizacji Inków, którzy każde swoje miasto, w tym Machu Picchu budowali w sposób niezwykle przemyślany. Tu nie ma miejsca na żaden przypadek. Przykładowo, szeregi budowli zbudowanych przez nich z idealnie dopasowanych do siebie kamieni wprawiają kolejny raz w osłupienie, tym bardziej, że najpierw owe kamienie trzeba było przetransportować na górę i obrobić, by idealnie je dopasować. Dzięki temu ściany tych budynków przetrwały do dziś pomimo częstych trzęsień ziemi, które budowle hiszpańskie niejednokrotnie zrównały z ziemią. Nie trudno dojść do wniosku, że budownictwo inkaskie to wprost mistrzostwo inżynierii.
Przykładowo-Światynia Słońca- jedyna owalna budowla w całym kompleksie, uważana jest za najdoskonalszą pod względem konstrukcyjnym w całym Machu Picchu. Była ona miejscem składania ofiar oraz obserwatorium astronomicznym. Co jest tutaj takiego doskonałego? Otóż w górnej części ściany w Świątyni Słońca dojrzeć można trapezowate okno wychodzące dokładnie na punkt wschodu słońca podczas letnich i zimowych przesileń.
Trzeba powiedzieć jedno. Dotarcie do Machu Picchu może być uciążliwe, jego zwiedzanie jest drogie, a na miejscu trzeba się dziś przepychać przez tłumy turystów. Warto jednak te wszystkie trudności przezwyciężyć, by na własne oczy ujrzeć jeden z najpiękniejszych widoków na świecie – Machu Picchu wraz z górą Wayna Picchu oraz nieprzebyty mur Andów
A tu miniaturowy plan osady Machu Picchu. Do dziś nie wiadomo czy skała została uformowana w sposób naturalny, czy być może stanowiła swego rodzaju projekt budowlany osady, na którym wzorowali się Inkowie.
I obowiązkowe zdjęcie z punktu widokowego, czyli z domu strażnika, z którego robione są wszystkie zdjęcia na widokówki itd.
I wreszcie udało się dorwać lamy 🙂
Dalej zaś ruszyliśmy na Machu Picchu Mountain. Podejście było dość ciężkie, więc w połowie drogi Karolina zrezygnowała i wróciła na dół, Piotrek zaś pomknął na górę, skąd Machu Picchu wyglądało jak maleńkie miasteczko.
Gdy Piotrek dotarł na dół Karolina była już na tyle zaprzyjaźniona z lamami, że razem jadły ciasteczka. To nic, że miały one być na drogę powrotną, lama ważniejsza. Takim oto sposobem mamy jakieś tysiące zdjęć lam. Na przykład:
Lama ziewająca
Lama obserwator
Lama jedząca wafelki
I cała masa innych zdjęć z lamami.
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze inkaski most zwodzony. Trasa wiedzie nad przepaściami oferując niezapomniane widoki na dolinę, jednak sam most nie jest dostępny dziś dla zwiedzających ze względu na to, że kilka lat temu spadł tam turysta w przepaść. Sam most jednak, nawet obserwowany z pewnej odległości, to majstersztyk.
Niestety czas naglił i choć z nieskrywaną chęcią zostalibyśmy w Machu Picchu cały dzień albo i następny, musieliśmy wracać do Aguas Calientes i dalej do Hidroelectrici na busa. Zjedliśmy szybko obiad i ruszyliśmy w drogę tą samą trasą, co poprzedniego dnia. Tym razem już nie mieliśmy czasu na żadne zdjęcia, obawiając się, że nie zdążymy dotrzeć o planowanej godzinie, więc kroczyliśmy najszybciej jak się tylko dało. Ot jedno-pociąg, który momentami był wolniejszy od nas, ha!
Ostatecznie dotarliśmy 10 minut przed czasem, wsiedliśmy do busa i nawet nie wiemy kiedy zasnęliśmy. Budziło nas tylko co jakiś czas zatrzymanie naszego busa, bo coś mu się działo z paskiem klinowym, a to kierowca stwierdził w połowie drogi, że trzeba umyć busa, ale ogólnie niewiele nas to interesowało. Byliśmy dość dobrze zmęczeni, więc z trudem obudziliśmy się w Cuzco, gdzie trzeba było wyjść z busa i iść do hostelu. A tam szybki prysznic i do spania, bo 1. Byliśmy naprawdę zmęczeni, 2. Następnego dnia rano jedziemy zwiedzać 3 inne świątynie Inków, w tzw. Świętej Dolinie, o której już w następnym wpisie.
Adios!
5 komentarzy
Peru i Machu Picchu to chyba marzenie każdego podróżnika. Mnie czasami nawet śni się po nocach 😀 Ale póki co, to plan na kolejne lata 🙂 Pozdrawiam
Oj jest, to fakt i było naszym ogromnym marzeniem przez lata, które udało się spełnić! Życzymy Ci tego samego, miejsce jest nieziemskie 🙂
Jednym z kolejnych moich wyjazdów ma być Peru. Czy pociąg do Machu Picchu zatrzymuje się w Hidroelectrici, żeby można było do niego wsiąść?
Jeżeli chodzi o pociąg do Machu Picchu (Aguas Calientes) to najlepiej łapać go z Ollantaytambo (dotrzesz tam szybko z Cusco). Jeżeli chodzi o Hidroelectrica to cała idea dojazdu tam (trwa to dobrych pare godzin busem ok. 4-6h z Cusco) jest taka, że z Hidroelectrici idziesz na nogach kilka kilometrów wzdłóż torów (od drugiej strony niż Ollyantaytambo). Trasa zajmuje jakieś 1,5-2h marszu a jest naprawdę malownicza. Przez Hydroeletrice przejeżdza pociąg, ale z tego co widzieliśmy był on chyba tylko dla „tubylców”. Być może zmieniło się to od czasu, kiedy tam byliśmy, ale wydaje nam się, że kilkugodzinna przeprawa do Hidroelectrici ma sens właśnie po to, żeby zrobić sobie malowniczy trekking 🙂
Bardzo Ci zazdroszczę tego Machu Picchu. Wyprawa w te rejony też chodzi mi po głowie, ale na razie muszę ją odłożyć na bok.
P.S. Piękna relacja, a zdjęcia z lamami fantastyczne 😀