3-dniowa wycieczka przez Boliwię

przez Rudeiczarne Travel Blog

Przepraszamy za to, że ostatnio nieco zaniedbaliśmy bloga i przez kilka dni nie pojawiały się żadne wpisy, ale Boliwia wciągnęła nas na tyle, że nawet nie było czasu się tym zająć. Boliwia jest absolutnie fenomenalnym krajem, pełnym kontrastów, wspaniałych widoków, fantastycznych, otwartych ludzi… 3-dniowa wycieczka do Salar de Uyuni była jak dotąd najlepszym, co nas spotkało, najpiękniejszym, co dotąd zobaczyliśmy i warte jest każdej ceny. Polecamy każdemu, a potwierdzeniem tego, że warto, niech będą zdjęcia, które znajdziecie kawałek niżej. Postaramy się maksymalnie streścić opowieści o wycieczce, bo opisywać to można godzinami, a przecież nie o to chodzi. Dlatego też, jakby ktokolwiek miał jakieś pytania – kierujcie je w komentarzach, na wszystkie odpowiemy. A teraz już do rzeczy.

Dzień 1.

Bus, który odbierał nas rano z hostelu był o dziwo punktualnie. Pozbieraliśmy pozostałych z ich kwaterunków i pojechaliśmy przed siebie przez pustynię Atacama w kierunku granicy z Boliwią. Prócz nas w busie para z Australii, para z Nowej Zelandii i para z Włoch, razem 8 osób. Na granicy (mowa tu jeszcze o chilijskiej, gdzie trzeba dostać pieczątkę, że się opuszcza kraj) dopiero o 8 zaczęli pracować, więc tu kawka, tu koka, celnikom się nie spieszyło, a kolejka rosła z minuty na minuty. Celnik z południa Chile, który przybijał nam pieczątki każdemu musiał dodatkowo zadać pytanie, czy podobało się w Chile, gdzie byliśmy, co robiliśmy i że musimy jeszcze wrócić. Tak, wiemy, musimy.

Dalej, szczęśliwie wypuszczeni z Chile, pomknęliśmy w stronę granicy boliwijskiej. Jakość drogi z minuty na minutę coraz gorsza, ale za to widoki niebywałe. Dotarliśmy na miejsce i naszym oczom ukazała się granica.

IMG_1980Wypełniliśmy grzecznie papierki-skąd jesteśmy, jaki cel podróży, że nie jesteśmy przemytnikami ani terrorystami blabla i dostaliśmy boliwijskie pieczątki. Tym samym skończyła się nasza podróż busem, teraz przesiąść się mieliśmy już do jeepów, którymi przez kolejne 3 dni będziemy się poruszać.

Trzeba przyznać, że tu już było naprawdę zimno, ubraliśmy na siebie wszystko, co się dało. Dodatkowo, wysokość po raz pierwszy przekroczyła 4500 m n.p.m. Dało się to odczuć, bo zaczęliśmy mieć problemy ze złapaniem oddechu, a każdy przebyty metr był ogromnym wysiłkiem, dlatego wszystko musieliśmy robić w zwolnionym tempie.

Na granicy kierowcy jeepów zaserwowali nam śniadanie, popijaliśmy je oczywiście herbatą z koką, by zabezpieczyć się przed chorobą wysokościową.

IMG_1985Nasze bagaże wylądowały na dachu jeepa i podzielono nas na 6-osobowe grupy ( w międzyczasie dojechały następne osoby z naszej wycieczki, 12 Włochów). Takim oto sposobem skład naszego jeepa przez następne kilka dni wyglądał tak- kierowca- Epi (wspaniały gość), Sue i Brad z Nowej Zelandii, Laura i Michael z Australii i my. Tak było nam razem dobrze, że po zakończeniu wycieczki, w La Paz, dalej byliśmy razem :). Ponadto na wstępie musieliśmy uiścić opłatę w wysokości 150 boliwianosów za wejście na teren parku narodowego.

Dzień pierwszy był najtrudniejszy pod tym względem, że przemieszczaliśmy się coraz wyżej i wyżej, aż wylądowaliśmy na 4950m n.p.m., gdzie oddychało się już naprawdę ciężko. Jednak wszystko robiliśmy powoli, spokojnie, by pozwolić naszym płucom złapać oddech. Najpierw oglądaliśmy laguny – białą, zieloną, których widok sprawił, że już wiedzieliśmy, że ta wycieczka to był świetny pomysł.

IMG_1995 IMG_2024 IMG_2020Jeep cały czas jechał pustynią, nie trzeba chyba tłumaczyć, że drogi tam nie było. Zwykłe auto nie dałoby rady na takiej trasie. Widoki z każdej strony były po drodze po prostu niesamowite, a nasz Epi zatrzymywał się kiedy tylko chcieliśmy, żeby zrobić zdjęcie – to lamie, to górom, flamingom.

Dalej odwiedziliśmy pustynię Salvadora Dali, następnie zaś mieliśmy dłuższy przystanek w termalnych źródłach pośrodku pustyni (temp. wody ok. 40 stopni), w których mogliśmy zrelaksować się przed następnymi punktami wyprawy.

IMG_2034Każdy kolejny punkt był coraz bardziej emocjonujący. Po termach zajechaliśmy w okolice gejzerów, których jest naprawdę mnóstwo i momentami trudno się pomiędzy nimi przemieszczać, gdyż wciąż wydobywają się z nich masy gorącej pary. Wciąż tworzą się w tym miejscu kolejne gejzery, nie pozwalając zapomnieć o pobliskim wulkanie, którego lawa owym gejzerom zapewnia byt. Intensywny zapach siarki unosił się w powietrzu, drażniąc niemiło nasze nozdrza.

IMG_2041 IMG_2055 IMG_2044Warto podkreślić, że każdy kolejny punkt wycieczki jest od siebie mocno oddalony, dlatego też przemierzaliśmy jeepem kolejne kilometry pustynią, co tez odpowiednio dłużej trwało. Nie jest tak, że każda atrakcja jest obok następnej.

Dalej dotarliśmy na nasz kwaterunek, gdzie mieliśmy spędzić pierwszą noc. Był to mały budynek pośrodku pustyni, bardzo przytulne miejsce, jednak standardy iście pustynne -brak zasięgu w telefonach, brak ciepłej wody, jedna toaleta na 18 osób, zimno jak cholera. Ale trzeba przyznać, że miało to swój niepowtarzalny urok, o czym nieco później 🙂

Zostawiliśmy rzeczy, zjedliśmy lunch i podjechaliśmy nad Lagunę Colorada, która była w pobliżu naszego miejsca noclegu. Laguna Colorada jest absolutnie niesamowita, a to dlatego, że ma kolor różowo-czerwony, ze względu na mikroorganizmy, które w niej żyją. Z tego też względu to właśnie tutaj żyją całe kolonie różowych flamingów, które żywią się tymi mikroorganizmami. Dość płochliwe ptaki, ale uroku nie da się im odmówić, są po prostu piękne.

IMG_2069 IMG_2134 IMG_2089 IMG_2118 20141005_161121Dzień zakończył się gorącą, ale lekką, ze względu na ryzyko choroby wysokościowej, kolacją. Już wtedy pierwsza dwójka Włochów zaczęła mieć pierwsze objawy – bóle głowy, wymioty, biegunka, dlatego tez my, przezorni, raczyliśmy się ciągle herbatą z koki i na wszelki wypadek zażyliśmy tabletki na chorobę wysokościową, które kupiliśmy jeszcze w San Pedro. Dalej zaś każdy z nas ubrał wszystko, co tylko miał w swojej torbie ciepłego, łącznie z czapkami i rękawiczkami, bo miała to być najzimniejsza dla nas noc- temperatura w pokojach wynosiła w nocy jakieś niecałe 5 stopni (na zewnątrz ok. -5 stopni), więc w sumie brak prysznica i wody na nikim nie zrobił wrażenia, bo przy takiej temperaturze nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, żeby ściągnąć ubranie i iść pod prysznic. Tak też zakończyliśmy pierwszy, pełen wrażeń dzień, pełni entuzjazmu co do następnych.

IMG_2144

Dzień 2.

Kolejny dzień zaczął się od śniadania, na które nie każdy mógł sobie pozwolić. Choroba wysokościowa zbierała coraz większe żniwa pośród uczestników wyprawy, przede wszystkim jednak pośród włoskiej nacji. Nam o dziwo w dalszym ciągu nic nie było, ale mimo wszystko z koką się nie rozstawaliśmy na zbyt długo. Trzeba dmuchać na zimne.IMG_2162

Troszkę przemarznięci po nocy spakowaliśmy bagaże znów na dach jeepa i ruszyliśmy przed siebie. Po drodze mijaliśmy wszechobecne lamy, które za każdym razem, gdy chcieliśmy im zrobić zdjęcie, bezczelnie odwracały się do nas tyłkami. Tutaj jedno zdjęcie, które w miarę udało się zrobić zanim się odwróciły:

Pierwszym punktem była pustynia pełna imponujących skał porozrzucanych swobodnie po piaszczystym podłożu. Najsłynniejszą tutaj spośród skał jest Arbol de Piedra – skała przypominająca drzewo. Ogromną frajdą było wspinanie się po skałach i podziwianie widoków z góry, nie mogliśmy więc sobie tego odmówić.

IMG_2175 IMG_2186Tego dnia pokonywaliśmy spore odległości jeepem, gdyż mieliśmy dotrzeć pustynią do San Juan, gdzie czekał nas kolejny nocleg. Widoki po drodze na tyle nas oszałamiały, że cały czas siedzieliśmy z rozdziawionymi buziami z zachwytu.

Następnie zatrzymaliśmy się przy skałach magmowych, po których można było się wspinać i podziwiać widokami. Skały te powstawały w wyniku kolejnych wybuchów wulkanu, tworząc wielopiętrowe formacje kształtowane przez warunki atmosferyczne jak wiatr, ciśnienie no i oczywiście słońce 😉

IMG_2198A takie góry otaczały nas dookoła:

IMG_2207Drugi dzień to już niższa wysokość, oscylowała wokół 4500m n.p.m. Po poprzednim dniu już znacznie lepiej się nam oddychało, zaczęliśmy się przyzwyczajać do wysokogórskiego powietrza, nie męczył też nas już wysiłek. Dal zainteresowanych, „droga” wyglądała tak:

IMG_2211Kolejnym odwiedzanym przez nas miejscem były 3 laguny-Canapa, Hedionda i Honda. Każda jedna pełna flamingów, w których zdążyliśmy się zakochać. Trzeba przyznać, że w Boliwii doskonałe jest to, że na prowincji czujesz się zawsze, jakbyś był sam na sam z otaczającą przyrodą. Prócz naszych trzech jeepów na lagunach nie było nikogo więcej, co sprawiało, że nie mieliśmy do czynienia z tłumami zachłannych turystów, przepychających się, by tylko zrobić tysiąc beznadziejnych zdjęć. Takie pustkowie ma swój niewątpliwy urok.

IMG_2213 IMG_2217 IMG_2241Zaraz przy ostatniej z lagun nasz Epi przygotował dla nasz lunch, który ze smakiem jedliśmy, podziwiając wszechobecne flamingi i ciesząc oczy pięknym widokiem. W takim miejscu chciałoby się stołować już zawsze. Brakuje tylko polskiego rosołku, kiszonych ogórków i kiełbasy 🙂

IMG_2257Po lunchu ruszyliśmy dalej przed siebie, w stronę wulkanu, przy którym mieliśmy sobie zrobić siestę. Trzeba przyznać, że to był dość leniwy dzień, choć niepozbawiony oczywiście atrakcji.

IMG_2266Rozłożyliśmy się pod wulkanem i wygrzewaliśmy się w słońcu. Pomimo tego, że nie mogliśmy się znaleźć u krateru wciąż aktywnego wulkanu, mimo wszystko miło było podziwiać go leżąc leniwie na skałach 🙂

IMG_2277Dalej już kierowaliśmy się w stronę San Juan, maleńkiej miejscowości, gdzie prócz kilkunastu domków i jednego sklepu nie ma nic. Oj nie, jest ciepła woda, a to już luksus. W każdym razie po drodze mijaliśmy tory prowadzące z Calamy w Chile do Uyuni i nie mogliśmy sobie odmówić zdjęcia na torach. Wciąż szukaliśmy zasięgu w telefonach, by dać znak życia, jednak bez skutku.

IMG_2290Ostatecznie dojechaliśmy za dnia do naszego hostelu, który w środku wykonany był z soli. Solne stoły, krzesła, ściany, łóżka- w zasadzie wszystko. Trzeba też przyznać, że było to bardzo przytulne miejsce i nieco cieplejsze, więc łatwiej było przetrwać noc. Dodatkowo, był tutaj dostępny gorący prysznic, o którym każdy marzył. Trzeba go jednak było wziąć póki jeszcze nie zapadł zmrok, czyli zanim zrobiło się na tyle zimno, że nikt by nie myślał o ściągnięciu swojego odzienia.

Ze względu na to, że była to już nasza ostatnia noc w czasie tej wyprawy, a także dlatego, że byliśmy już zaaklimatyzowani, zaserwowano nam na kolacje mięso z lamy (normalnie nie można jeść czerwonego mięsa), a do tego czerwone wino, którego też pić raczej nie wolno. Wszystko zjedliśmy ze smakiem, by udać się wcześnie spać, gdyż kolejny dzień miał się dla nas zacząć o 4 rano wyprawą na Salar de Uyuni na wschód słońca, o czym kawałek dalej.

IMG_2299Dzień 3.

Ostatni dzień naszej wycieczki po Salarach był zarazem najbardziej atrakcyjnym. Zaczął się o 4 rano, kiedy wszyscy wstaliśmy, żeby szybko się zebrać i o 4:30 ruszyć już jeepem w kierunku Salar de Uyuni zanim wyjdzie słońce. Z naszego solnego hostelu trzeba było jechać ok. 1h 20 min, by dotrzeć na miejsce. Każdy grzecznie wstał o czasie i punktualnie ruszyliśmy przed siebie. Droga na Salar de Uyuni wiedzie dalej przez pustynię, która była całkowicie ciemna, więc podziwialiśmy, że Epi tak doskonale wiedział, jak dotrzeć na miejsce, bo dla nas wszystko wyglądało tak samo. Przed 6 rano wjechaliśmy na Salar i przed nami ukazała się ogromna przestrzeń w kolorze białym, wyglądająca jak ośnieżona pustynia. Wrażenie robi niesamowite. Już nie mogliśmy się doczekać, kiedy wyjdziemy z auta i postawimy nogę na największym solnisku na świecie.

Epi jechał przed siebie obserwując, czy słońce nie zaczyna już się wyłaniać zza horyzontu. Ostatecznie zatrzymaliśmy się chwilę przed wschodem i opatuleni po uszy, czekaliśmy aż słońce zacznie powoli oświetlać przestrzeń nas otaczającą. Już wtedy wiedzieliśmy, że warto było wstać tak wcześnie. Kilka zdjęć poniżej:

IMG_2313 IMG_2314 IMG_2340Gdy nacieszyliśmy już oczy na tyle, że teraz nasze brzuchy zaczęły domagać się posiłku, ruszyliśmy na Isla Incahuasi- czyli wyspę na Salar de Uyuni (wysp na Salarze jest około 42), pokrytą gigantycznymi kaktusami. Niektóre z nich sięgają nawet 20 metrów, wyobrazić sobie więc można ich ogrom. My ruszyliśmy w głąb wyspy, która ma 25ha, zaś Epi zajął się przygotowywaniem dla nas śniadania, byśmy mogli zjeść, gdy wrócimy. A trzeba przyznać, że wyspa robi naprawdę wrażenie. (wstęp 30 BOB)

IMG_2362 IMG_2384 IMG_2403Po śniadaniu pośrodku białego Salaru, ruszyliśmy przed siebie, by tym razem znaleźć się w miejscu, gdzie nie widać kompletnie nic, tylko samo solnisko. Chodziło o to, by nic nie zakłócało przestrzeni, żadne wyspy ani inne auta. W ten sposób mogliśmy się bawić przestrzenią i porobić dużo fajnych zdjęć.

IMG_2433 IMG_2437 IMG_2444 IMG_2445 IMG_2459 IMG_2488A tu z naszym kierowcą Epim:

IMG_2453Salar de Uyuni to największe solnisko na świecie. Salar zajmuje ponad 10 000 km2, a głębokość pokrywy solnej to 10 metrów. Różnica wysokości to tylko 40 cm, więc jest to bardzo płaska powierzchnia. Ponadto Salar de Uyuni to ponad połowa światowych zasobów solnych. Wieliczka może się schować 🙂

W tym roku rajd Dakar swoją trasę zaczynał w Argentynie, dalej przez Chile, kończąc w Boliwii. Na każdym kroku można spotkać ślady Dakaru, m.in. wszechobecne są pomniki (solne oczywiście, bo jakżeby inaczej) „na cześć” rajdu. Zawsze to jakaś atrakcja, a Boliwijczycy widać są dumni z tego, że najsłynniejszy rajd świata kończył swą trasę w Boliwii właśnie.

IMG_2515W pobliżu powyższego pomnika znajduje się muzeum solne, w którym dosłownie wszystko, łącznie z muszlą klozetową, wykonane jest z soli.IMG_2496

Zaś w miejscowości na obrzeżach Salar de Uyuni, gdzie też tubylcy żyją „z soli”, gdyż sprzedają ją, robią pamiątki, rzeźby z soli, budują sobie z niej domy, zjedliśmy ostatni na naszej wycieczce lunch, a dookoła hasały lamy.

IMG_2532Ostatnim punktem jest Uyuni, gdzie znajduje się cmentarzysko starych pociągów, wagonów, lokomotyw. Szkoda, że są tak zaniedbane i są w miejscu tak zawalonym śmieciami, bo wyglądałoby to zupełnie inaczej. Mimo wszystko, wrażenie robi nie byle jakie.

IMG_2557 IMG_2562Tak zakończyła się w Uyuni nasza 3-dniowa wycieczka. Rozładowaliśmy nasze plecaki z dachu jeepa, pożegnaliśmy się z Epim i ruszyliśmy kupić bilety na autobus do La Paz, gdzie chcieliśmy jechać tej nocy. Bilet na autobus kosztował 200 bolivianosów, miał toaletę, a to już luksus i kocyki. Najlepszy z boliwijskich autobusów, który jedzie z Uyuni do La Paz kosztuje 250 bolivianosów i jest to już autobus semi-cama i nieco nowszy niż nasz. Jednak w ciągu doby z Uyuni jedzie tylko jeden taki autobus i zazwyczaj miejsca są wykupione dużo wcześniej. Nasz autobus ruszał o 20:00, więc mieliśmy jeszcze kilka godzin w Uyuni. Cała nasza szóstka (czyli skład naszego jeepa) ruszała do La Paz o tej samej porze tym samym autobusem, więc w Uyuni zjedliśmy razem obiad i obeszliśmy całe miasteczko. Jest ono dość średnie, wystarczy godzina na obejście całego. Składa się z jednej głównej uliczki, na której jest kilka knajpek i sklepów, a poza tym całe nic.

IMG_2581 IMG_2600Ostatnie zdjęcie przed wyjazdem do La Paz, gdy spotkaliśmy Japończyka Taiko, którego wielokrotnie w trakcie naszej 3-dniowej wycieczki spotykaliśmy po drodze. Prześmieszny człowiek!

IMG_2615

Takim sposobem o 20 :00 wsiedliśmy do autobusu do La Paz, który, o dziwo, ruszył punktualnie i tez punktualnie był w La Paz, ale o samym La Paz już w następnym wpisie.

Adios!

Sprawdź także

8 komentarzy

pietruch 12 października, 2014 - 10:41 am

Super, chyba najbardziej emocjonujący post do tej pory ;).

Odpowiedz
emil 13 października, 2014 - 5:37 am

co to jest ta koka?

Odpowiedz
jk 13 października, 2014 - 1:18 pm

Zgadzam się z Pietruchem 🙂 Przepiękne zdjęcia!

Odpowiedz
jk 14 października, 2014 - 2:50 pm

Zgadzam się z Pietruchem! Przepiękne zdjęcia!

Odpowiedz
Gosia 9 kwietnia, 2015 - 3:43 am

Ciekawa relacja w wyprawy ! 🙂 Za kilka dni wybieram sie do Cusco i mam w zwiazku z tym pytanie o biuro podrozy w jakim wykupiliscie wycieczke na Machu Picchu. Gdzie moge je znalezc? 🙂 bede ogromnie wdzieczna za pomoc 🙂

Odpowiedz
pandruszko 13 kwietnia, 2015 - 12:37 pm

W Cusco trzeba uważać na biura podróży. Około 90% biur nie jest zarejestrowanych co może wiązać się czasami z problemami.
Mu skorzystaliśmy z biura zrzeszonego i zweryfikowanego przez Agencję Turystyczną. Niestety nie pamiętam nazwy biura, ale znajduje się ono na ulicy Siete Cuartones na wysokości (i po tej samej stronie ulicy) co hostel: https://www.google.pl/maps/place/Andean+Wings+Boutique+Hotel/@-13.5157622,-71.9820517,18z/data=!4m2!3m1!1s0x0000000000000000:0xda15e6709910c8cf?hl=pl.
Jeżeli znajdę dzisiaj wizytówkę to podam dokładny namiar i adres.

Odpowiedz
pandruszko 13 kwietnia, 2015 - 5:01 pm

Biuro turystyczne nazywa się:
Peru Travel Company
adres: Siete Cuartones 247, Cusco, Peru.
tel: +5184223953

Pozdrawiam i życzę niezapomnianych wspomnień 🙂

Odpowiedz
Gosia 17 kwietnia, 2015 - 2:21 pm

Wielkie dzieki za informacje! Niestety juz wczesniej musielismy wykupic wycieczke i zaplacilismy 135 $. Wczoraj wrocilismy, bylo cudownie pomimo deszczu na samym Machu Picchu. Troszku zalujemy ze juz o 11:30 musielismy wracac, bo o 11:40 wyszlo sloneczko:-) No coz… i tak bylo warto. Pozdrawiam serdecznie.

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies (tzw. ciasteczka). Możesz zaakceptować pliki cookies albo wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Czy akceptujesz wykorzystywanie plików cookies? Akceptuj Dowiedz się więcej