Buenos Aires

przez Rudeiczarne Travel Blog

Co warte podkreślenia, jedynym sposobem na dostanie się na lotnisko Cataratas del Iguazu to taksówka. Puerto Iguazu, w okolicach którego ów port lotniczy leży jest tak małe, a lotnisko jeszcze mniejsze, że po prostu nie opłaca się chyba nikomu tworzenie specjalnej linii autobusowej na lotnisko.

IMG_078720140927_111551Dlatego też na lotnisko znów pojechaliśmy z naszym Carlitem. Lotnisko znajduje się pośrodku parku narodowego, na końcu drogi i ma „aż” 2 gate-y.

Buenos Aires przywitało nas oczywiście ulewą. Chyba mamy pecha do pogody podczas tej podróży. Dodatkowo w taka pogodę do szału niemal doprowadziła nas komunikacja miejska. Mieliśmy wsiąść w konkretny, sprawdzony wcześniej autobus. Gdy podjechał nasz i wsiedliśmy cali przemoczeni i chcieliśmy kupić bilety okazało się, że nie możemy ich kupić, bo trzeba mieć jakąś kartę, którą uzupełnia się pieniędzmi. Tym razem zapłacił karta jakiś miły Argentyńczyk, ale przygód nie koniec. Pytaliśmy przy wejściu, czy ten autobus jedzie w kierunku, który nas interesuje, kierowca powiedział, że tak. Ostatecznie, gdy przejechaliśmy już dobry kawałek okazało się, ze jednak musimy wysiąść i przesiąść się do innego autobusu. Każdy mówił o innym numerze autobusu, mamy wrażenie, że tak naprawdę nikt z nich nie miał pojęcia, jakim autobusem mamy jechać, tylko mówili cokolwiek, byleby powiedzieć. Miło, ze chętni do pomocy, ale mimo wszystko. Oczywiście dalsze koleje były takie, ze wsiedliśmy do autobusu, który nam polecili i okazało się, że jest to zły autobus. Lało tak bardzo, ze kolejne oczekiwanie na przystanku, gdy byliśmy już cali mokrzy i szukanie autobusu skończyłoby się krzykiem, wiec z racji tego, ze w Buenos taksówki są raczej tanie, dalej pojechaliśmy taksówką.

Zostawiliśmy swoje rzeczy, przebraliśmy się w suche ubrania, przeczekaliśmy aż deszcz nieco ustanie i pojechaliśmy zwiedzać miasto. Zaczęliśmy od dworca Retiro, gdzie poszliśmy się dopytać o autobusy do Santiago de Chile i poszukać informacji turystycznej, żeby zdobyć mapę Buenos. Niestety na dworcu głównym w stolicy Argentyny informacja turystyczna pracuje do 14:30, po co się przemęczać. Poszliśmy więc przed siebie z mini mapa z naszego przewodnika. Najpierw San Martin, a dalej już w kierunku najszerszej ulicy świata- Avenida 9 de Julio. W każdym kierunku jest 8 pasów ruchu. Przejście na druga stronę ulicy zajmuje naprawdę sporo czasu. Na środku Avenidy stoi obelisk noszący nazwę obelisku Juana Perona. Co minutę przejeżdżają tędy tysiące samochodów, ogłusza odgłos klaksonów, tysiące przechodniów. Nie można też pominąć pięknego Teatru Colon.

IMG_0938 IMG_0947 IMG_0949Z racji tego, ze na dworcu nam zeszło chwilę, szybko zaczęło się ściemniać. Zanim doszliśmy pod Pałac prezydencki czyli Casa Rosada, było już całkiem ciemno. Różowe oświetlenie pałacu prezydenckiego to widok dość osobliwy, ale co kto lubi. Naokoło pałacu roi się od rządowych budynków, policji i rozłożonych obozowisk strajkujących Argentyńczyków. Tutaj także znajduje się katedra Metropolitana.

IMG_0968 IMG_0990Dalej pomknęliśmy w stronę La Platy, przy której brzegu jest bulwar z licznymi knajpkami i pubami. Miłe miejsce na spacer, dużo spokojniejsze niż tłoczne, głośne centrum. Warto oglądnąć żaglowiec z XIX wieku, imponujący. Tu też jest świetny widok na wieżowce znajdujące się po drugiej stronie brzegu.

IMG_0973Po krótkim spacerze poszliśmy w kierunku Floridy, czyli deptaku z licznymi sklepami, handlarzami rękodziełem, gdzie jeszcze 3 lata temu tańczyli na ulicy tango. Teraz widać już nie ma komu tańczyć na ulicy. W każdym razie ostatecznie usiedliśmy w knajpce w jednej z bocznych uliczek, gdzie raczyliśmy się argentyńskim winem. Potem jeszcze krótki spacer po San Telmo, czyli dzielnicy, gdzie tango znajdziesz na każdym kroku. Ale wieczór z tangiem zaplanowaliśmy sobie na jutro, wiec teraz tylko spacerek i do spania. Po całym dniu padliśmy jak muchy, wiedząc, że czeka nas kolejny fascynujący dzień w Buenos.

Dzień 2

Kolejny dzień w Buenos zaczęliśmy, jakżeby inaczej, od słynnej La Boca. Jest to dzielnica robotnicza, w którą w nocy nie warto się zapuszczać, odradza to każdy. W ogóle już tyle osób z tubylców odradzało nam nasz aparat, mówiąc, żeby naprawdę uważać, że trudno zliczyć. W każdym razie poszliśmy do La Boca. Każdy chyba kojarzy kolorowe blaszane czynszówki, jeden ze znaków rozpoznawczych Buenos Aires. O ile ilość kolorów, rzeźby dziwek, alfonsów, pieśniarzy postawione na balkonach, wszechobecni artyści ze swoimi obrazami naprawdę robią wrażenie, to jednak miejsce to jest już tak bardzo skomercjalizowane i nastawione na turystów, ze traci cały urok. Ciągłe nagabywanie, a to do restauracji, a to do zdjęcia z tancerzami, a to do zakupów po prostu męczy i zmienia obraz tego miejsca. Mimo wszystko miejsce na pewno jest piękne i warto tam iść, jednak nie ma co oczekiwać, ze pozna się tam prawdziwe Buenos Aires.

IMG_0997 IMG_1026 IMG_1029 IMG_1032Dalej postanowiliśmy skosztować prawdziwego argentyńskiego steka. Idąc do La Boca mijaliśmy małą, urokliwą knajpkę, bez turystów w środku i z całkiem fajnymi cenami, postanowiliśmy więc wrócić do tego miejsca. O ile tam, gdzie są turyści za sam stek trzeba zapłacić około 150 peso, tak tutaj zapłaciliśmy 75 i w tym mieliśmy przystawkę, pysznego steka giganta z frytkami, napojem i kawą. Cena super, a smak jeszcze lepszy.

20140927_151128Najedzeni tak, ze ledwo się ruszaliśmy, ruszyliśmy w stronę Plaza de Mayo, czyli placu, gdzie znajduje się Pałac prezydencki, żeby zobaczyć go w ciągu dnia. Pogoda była genialna, więc warto było. Kilka zdjęć z Plaza de Mayo i z wybrzeza La Platy poniżej.

IMG_1042 IMG_1054Następnie pomknęliśmy raz jeszcze Floridą w poszukiwaniu tanga na ulicy, ale znaleźliśmy całe nic. Idąc Floridą zaczepiają ciągle naganiacze, którzy wymieniają pieniadze po kursie o niebo lepszym niż w kantorze, gdzie 1 dolar=8 peso, a u nich 1 dolar=15 peso. Postanowiliśmy zaryzykować i wymienić trochę pieniędzy u jednego z naganiaczy i opłacało się. Oczywiście każdy jeden banknot sprawdzaliśmy, czy nie jest fałszywy, ale wszystko było w najlepszym porządku.

Z Floridy wróciliśmy znów na najszerszą ulicę świata i stamtąd kroczyliśmy w stronę Kongresu Argentyny. Po drodze mija się świetne kamienice w kolonialnym stylu, robią wrażenie.

IMG_1071Plan na wieczór mógł być tylko jeden- TANGO! Dlatego tez czym prędzej ruszyliśmy do naszego lokum- szybki prysznic, zmiana stroju na nieco bardziej wyjściowy niż turystyczny, winko z Francuzami, których poznaliśmy po drodze i ruszamy penetrować San Telmo i szukać prawdziwego tanga. Nie takiego, jakie oferują turystom za milion dolarów wielki shit. Chcieliśmy znaleźć małe, kameralne miejsce, z muzyka na żywo, gdzie nie będzie lub będzie bardzo mało turystów. Gdzie nie płacisz za show, tylko za pasję.

Długo krążyliśmy po san Telmo zanim znaleźliśmy miejsce zgodne z powyższym opisem. Znajdywaliśmy kilka restauracji, gdzie przy okazji tańczyli tango, ale to zupełnie nas nie interesowało. Ostatecznie dotarliśmy do miejsca o nazwie La Cumparsita, tak jak słynne tango i był to absolutnie strzał w dziesiątkę! Coś pięknego. Koszt wejścia do La Cumparsity to 200peso od osoby, w tym dostaje się butelkę argentyńskiego wina lub szampana oraz coś do przegryzienia. Klimat tego miejsca jest absolutnie cudowny! Zespół składa się z 3 muzyków- 1 gra na pianinie, drugi na harmonii (i to jak!), trzeci zaś na gitarze. Prócz tego mężczyzna i kobieta, którzy śpiewają. Do tego jest jedna para tańcząca tango. Pomiędzy swoimi występami para ta angażuje każdego z osobna tworząc coś w rodzaju milongi, każdy z widowni tańczy tango. Dla nas to był pierwszy raz, ale krok podstawowy nie jest taki skomplikowany-daliśmy radę J

IMG_1073 IMG_1076 IMG_1096Na widowni było nas jakieś 15 osób, więc było bardzo kameralnie, tak jak sobie wymarzyliśmy. Dodatkowo większość widowni to byli po prostu przyjaciele muzyków, którzy śpiewali razem z nimi, wielokrotnie przejmowali mikrofon. Coś pięknego. Cały zespół to de facto starsi, eleganccy panowie, którzy grają tango całe życie. Ich przyjaciele z widowni to niejednokrotnie 90-latkowie, a śpiewają z taką siłą, że nie jednemu nastolatkowi byłoby wstyd. Jak się później okazło mieliśmy do czynienia z prawdziwymi wyjadaczami z Buenos Aires – gwiazdami Tango o czym uświadomił nas przesympatyczny Kolumbijczyk 🙂

IMG_1117 IMG_1120 IMG_1126Spędziliśmy w La Cumparsicie ponad 3 godziny, a oni wciąż grali i tańczyli. Na nas jednak powoli przychodził czas, bo niestety musimy jutro wstać, ostatni raz obejść Buenos, a o 17 mamy autobus do Santiago de Chile. Z ciężkim sercem opuściliśmy więc to wspaniałe miejsce, które polecamy każdemu, kto kiedykolwiek będzie w Buenos Aires!

A teraz czas kończyć te wywody, następny wpis z Chile.

Adios!

Sprawdź także

1 komantarzy

Tomek 6 października, 2014 - 5:44 pm

Brawo, brawo…. jak ja Wam zazdroszczę!!! Tak pozytywnie oczywiście. Ja już w PL i już zacząłem męczyć matołków na uni. Powodzenia w Boliwii!

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies (tzw. ciasteczka). Możesz zaakceptować pliki cookies albo wyłączyć je w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Czy akceptujesz wykorzystywanie plików cookies? Akceptuj Dowiedz się więcej