Autobus nad jezioro Titicaca zabookowaliśmy dzień wcześniej w naszym hostelu. Bilet kosztował 40 BOB, czyli 20 PLN i autobus zgarniał nas o 7 30 z naszego hostelu, więc nie musieliśmy iść z bagażami na dworzec. Podróż trwa ok. 3-4 h łącznie z przeprawą promem przez jezioro, która jest konieczna, by dostać się do Copacabany. Wszyscy muszą opuścić autobus i płynąć łódeczka na drugi brzeg, autobus zaś płynie takim oto promem:
Przeprawa autobusu trwała jakieś pół godziny, trzeba więc było chwilkę poczekać. Ale i tak jest to lepsza opcja, bo bywa, że inne autobusy nie płyną na drugi brzeg tylko zostawiają po jednej stronie jeziora, a po drugiej trzeba szukać autobusu, który jedzie do Copacabany i ma miejsce.
Dalej droga do Copacabany wiedzie cały czas wzdłuż jeziora Titicaca, które wygląda bardziej jak morze niż jak jezioro.
Dotarliśmy do Copacabany, szybki check-in w hostelu (30 dolarów za pokój dwuosobowy z łazienką) i przy okazji dowiedzieliśmy się, że jedyną szansą na opuszczenie Copacabany i Boliwii w ogóle jest piątek lub sobota najpóźniej do godziny 16, gdyż później, ze względu na wybory, żaden transport publiczny nie będzie jeździł. Dlatego też czym prędzej ruszyliśmy na poszukiwanie autobusu na następny dzień do Puno- peruwiańska strona jeziora Titicaca. Autobusy odjeżdżają tylko 3 razy dziennie- 9:00 rano, 13:30 i 18:30. Podróż trwa jakieś 3-4 h, w zależności od ruchu na granicy. Bilet kosztował 35 BOB.
Z racji tego, że następnego dnia musimy wyjechać z Boliwii (inaczej przez następne 3 dni nigdzie się nie ruszymy), chcieliśmy jeszcze dziś popłynąć na słynną Isla del Sol. Okazało się to jednak niemożliwe ze względu na to, że statki płyną tylko 2x dziennie- o 8 30 i 13 30, przy czym, jeśli wybierze się ten o 13 30, na miejscu spędza się tylko jedna godzinę, gdyż o 16 00 odpływa ostatni statek powrotny z Isla del Sol. Dodatkowo ten o 13 30 płynie tylko na południową część wyspy, która jest dużo mniej atrakcyjna niż ta północna, zaś dojście z południowej na północna część zajmuje ok. 3 godziny, co uniemożliwi powrót o 16 00 do Copacabany. Dlatego tez musieliśmy zrezygnować z wyprawy na Isla del Sol, gdyż kompletnie nie miałaby sensu. Zostaliśmy więc w Copacabanie i spacerowaliśmy spokojnie po miasteczku i wzdłuż jeziora.
W międzyczasie znów spotkaliśmy naszych Australijczyków, na których wpadliśmy w porcie i umówiliśmy się z nimi na zachód słońca na wzgórzu, skąd rozpościera się widok na jezioro i miasteczko.
Jezioro Titicaca z bliska również nie przypomina jeziora. Jest to niekończąca się niebieska przestrzeń, gdzie ciężko dojrzeć drugi brzeg. Jezioro Titicaca jest największym na świecie jeziorem wysokogórskim. Znajduje się na wysokości ok. 3800 metrów (wzgórze widokowe, na którym później będziemy ma 3995 m n.p.m.), jednak wysokości tej w ogóle nie widać. Jedynie momentami czuć można przy wzmożonym wysiłku trudności ze złapaniem tchu.
Teraz już wiemy, że boliwijska strona Titicaca w porównaniu z peruwiańską jest dużo czystsza i bardziej przytulna. Copacabana, choć maleńka, jest bardzo miła na spędzenie 1-2 dni.
W mieście może nie ma zbyt wiele do roboty, ale jeśli mamy porównywać z Puno, czyli z peruwiańska stroną, dużo bardziej nam się podobało w Copacabanie. Kilka knajpek, sklepików, bardzo ładna katedra i w sumie tyle.
Gdy słońce powoli zaczynało schodzić coraz niżej, kupiliśmy boliwijskie wino (o które trudno, naprawdę!) i ruszyliśmy pod górkę na szczyt wzgórza, gdzie umówiliśmy się z naszymi Australijczykami na zachód słońca. Niby tylko 200 m pod górkę, ale wcale nie było łatwo się tam wdrapać. Droga była bardzo stroma, a nam wciąż trudno było złapać oddech. Tylko coraz szybciej zachodzące słońce mobilizowało nas do żwawego wchodzenia na górę. A widok bardzo ładny, więc warto było.
Na szczycie czekali na nas zdyszani Laura i Michael z boliwijskimi serkami owczymi, my zaś otworzyliśmy wino i wspólnie podziwialiśmy zachód słońca.
Schodzić z góry po głazach i skałach nie było łatwo i pewnie gdyby nie latarka to skręcilibyśmy nogi na pierwszej skale. Ostatecznie jednak dotarliśmy bez szwanku na dół i ruszyliśmy razem jeszcze spróbować w knajpce popularnego peruwiańskiego trunku- pisco sour.
Tak musieliśmy się pożegnać z Laurą i Michaelem, choć niewykluczone, ze spotkamy się znów w Cuzco, gdzie będziemy w tym samym czasie. My zaś rano ruszamy do Peru nad jezioro Titicaca, czyli do Puno, gdzie znajdują się słynne pływające wyspy.
1 komantarzy
Kurcze. Pięknie tam macie ;)! Zleciało niesamowicie. Już niedługo do zobaczenia ;)! Pozdrawiam!