Na Valparaiso czekaliśmy tak długo, że trochę baliśmy się, że może zbyt wiele od tego miasta oczekujemy. Przyjechaliśmy tu późnym wieczorem i od razu z plecakami pomknęliśmy w stronę naszego hostelu. W okolicach dworca wszystko było już pozamykane, po drodze mijaliśmy zaś kolejne zamknięte już knajpki i restauracje. Wydało nam się to trochę dziwne, jednak nie przywiązując do tego większej wagi weszliśmy w uliczkę, gdzie znajdować się miał nasz kwaterunek i tu się wszystko zmieniło. Knajpki pełne życia, mnóstwo tubylców grających na ulicy na bębnach, wokoło fiesta w najlepsze. Dodatkowo otaczała nas cała masa kolorowych domków i graffiti. Coś pięknego. Już wtedy wiedzieliśmy, że to miasto nas zachwyci swoim klimatem.
Wylądowaliśmy w małym, acz bardzo klimatycznym, kolorowym hosteliku. Wszystko dookoła było tak radosne, że buzia sama się śmiała. Od razu zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie zostać w Valparaiso jeden dzień dłużej, stwierdziliśmy jednak, że decyzję podejmiemy rano. Dla ciekawskich- miejsce w pokoju 4-osobowym ze śniadaniem, ciepłą wodą (tak, to już zaczyna być luksus), wifi w samym centrum miasta kosztował nas 40 zł. Z resztą jak się później okazało był to najlepszy hostel w mieście, więc cena całkiem fajna. Zaraz za hotelem znajduje się kolejka, która za 100pesos wywozi na górę, skąd można podziwiać widoki na miasto, a dookoła oczywiście mnóstwo kolorowych domków i graffiti. Z tej kolejki zamiast schodów, które też są, można wyjść zjeżdżalnią, co musieliśmy wypróbować osobiście 🙂
Przy okazji jedna cenna, jak nam się wydaje, uwaga. W Valparaiso bardzo trudno o czynny bankomat, by wypłacić pieniądze. Te sprawne można policzyć na palcach jednej ręki i zazwyczaj stoi do nich gigantyczna kolejka. Dodatkowo są nieczynne wieczorem i w nocy, niektóre tylko do 14. Dlaczego? Podobno coraz częściej zdarza się podkładanie bomb pod bankomaty, szczególnie pod te amerykańskie i europejskie. Bomby są także powodem, dla którego w Valparaiso nie ujrzy się żadnego McDonalds’a czy KFC. Podobno był, ale tam także podłożyli bombę jako wyraz sprzeciwu wobec USA i dziś już nie ma. Ciekawy i jak widać skuteczny sposób na chociaż minimalne ograniczenie obecności amerykańskiej.
Takim oto sposobem niechętnie i z ciężkim sercem musimy się pożegnać z pięknym, kolorowym i zachwycającym Valparaiso pijąc ostatnią tu butelkę chilijskiego wina i udajemy się spać, bo jutro czeka nas cała doba w autobusie. Mamy nadzieję, że w San Pedro de Atacama, gdzie będziemy mieli następny nocleg, jeszcze nie będzie problemu z Internetem, byśmy mogli zamieścić następny wpis na blogu.
Tymczasem Adios!
3 komentarze
No, na L4 nadrobilem zaleglosci, leże i Wam zazdroszcze choc Wy mi pewnie troche tez bo dwa dni w lozku to tez Wam sie na pewno marzy 😀 ale tak wiem, za nic w świecie byscie sie nie zamienili 😉 super fotki i wpisy! Powodzenia i pozdro od calej Wielickiej 😉
Masz racje Krzysiu, nie zamienilibyśmy. Dziękujemy i odzdrawiamy Wielicką z Atacamy no i zdrowia życzymy 🙂
Witajcie moi drodzy :D! my dziś idziemy z chłopakami spotkać się na mieście, zrobimy to w rytmach http://www.youtube.com/watch?v=TfBrjqapblA !!! w ogóle dzwonił Rafał, planujemy już małe spotkanie po Waszym powrocie – nie zapominamy o Was ;)! No i cóż, super wpisy, eleganckie zdjęcia – jest co robić w pracy 🙂 pozdrawiam!